Hermiona zajadała się budyniem waniliowym w wolnym
tępię. Ta sobota nie należała do tych, w których mogła by się rozkoszować
słoneczną pogodą czy dobrą książką w bibliotece szkolnej. Fakt, że dzień się
jeszcze nie skończył, a ją czeka dekorowanie Wielkiej Sali na bal, nie dodawało
jej otuchy.
- Cześć, gdzie byłaś? – do stołu Gryfonów zasiadła
rudowłosa dziewczyna z cwaniackim uśmiechem.
- Heej – Hermiona przeciągnęła przywitanie. – W
bibliotece, pisałam esej dla McGonagall – wymyśliła na poczekaniu.
- Przez cały ranek? – zapytała zdawkowo przyciągając
do siebie sałatkę.
- Em… Mieliśmy jeszcze zebranie – wymyśliła, ale
czuła, że jej wymówki nie były zbytnio poukładane i Ginny dowie się prawdy.
- To fajnie – powiedziała ruda jakby nie bardzo to
ją obchodziło, pominęła nawet to, że półgodziny temu gawędziła sobie z Luną,
która jest prefektem.
- A ty? Jak spędziłaś poranek? – zapytała Miona
zdziwiona zachowaniem przyjaciółki.
- Nudy, nudy i nudy – odpowiedziała wymijająco Gin w
szybkim tępię pochłaniając swoją porcję jedzenia.
Zanim szatynka otworzyła usta by coś powiedzieć,
Wesley już wyplątywała się z ławki.
- Gdzie idziesz? – zapytała, ale jej słowa nie
dotarły do pleców odchodzącej już Ginewry stłumione przez harmider panujący w
Wielkiej Sali.
- Hej – gdy Hermiona odwróciła się w stronę stołu na
miejscu rudej siedział już jej chłopak.
- Cześć, wiesz może co z Ginny? – zapytała na
wstępie.
- Nie zbyt, od rana jej nie widziałem… to znaczy
teraz mnie minęła, ale chyba nie bardzo się mną zainteresowała. A co?
- Nic – odpowiedziała zastanawiając się intensywnie
nad przyjaciółką. – Dziwnie się zachowuje… Pokłóciliście się?
To pytanie lekko zszokowało bruneta, ale nie dał
tego po sobie poznać, ujął swój kielich popijając z niego łyk soku dyniowego.
- Chyba.
- Chyba? – powtórzyła.
- Tak jakby. Gadaliśmy o partnerach na bal, no i ona
zaproponowała Ślizgonów… - tu skrzywił się. - … oczywiście powiedziałem, że to
absurd, to wyszła.
Hermionie nagle zrobiło się głupio. Wiedziała, że gdyby
ona nie zaproponowała Ginny partnera na bal z domu Slytherina nie doszłoby do
tej kłótni. Policzki trochę jej poróżowiały.
- Rozumiem – mruknęła. – To z kim w końcu idziesz?
- Sam nie wiem. Może to oleje i w ogóle nie pójdę – wzruszył
ramionami i chwycił tą samą miskę sałatki co Ginny.
- Nie obrażaj się na mnie Harry – zaczęła cicho
Hermiona. – Ale sądzę, że Ginny ma rację. Niby czemu pójście na bal ze
Ślizgonką uważasz za absurd? Ja idę z Malfoyem i nie myślę, że źle robię
dlatego, że jest ze Slytherinu, a dlatego, że to Malfoy – powiedziała, a swoją
mowę uznała za mądrą więc podkreśliła ją uśmiechem.
Harry przemyślał jej słowa, które również uznał za
mądre.
- Może i tak – powiedział jakby zirytowany, że uważa
tak samo. – Ale myśl o tym, że Gin pójdzie z jakimś Ślizgonem nie jest
zachęcająca, przecież wiesz jacy oni są.
- Uważasz, że zaciągnie Ginny do łóżka?
- Jakbyś zgadła – burknął.
- Nie wydaje mi się. Uważasz, że Ginny tak po prostu
da się omamić tanim flirtem? Jako jej chłopak powinieneś mieć większe zaufanie
do jej decyzji – poradziła mu. – Bo sprzeciwem i tak nic nie wskórasz –
uśmiechnęła się przyjaźnie.
- No dobra, przekonałaś mnie – odpowiedział również
z uśmiechem. – Idę z nią pogadać, dzięki Miono.
I chwile później również zginął
za wielkimi drzwiami.
Uczniowie zaczęli opuszczać Wielką Salę. A po dziesięciu minutach
zostali już tylko sami prefekci i dyrektorka.
- Czy są wszyscy? – zapytała McGonagall gdy grupka uczniów trzeciej
klasy opuściła pomieszczenie, a reszta zgromadziła się w samym środku Wielkiej
Sali.
- Luna poszła po swoje ozdoby – usprawiedliwił szybko swoją dziewczynę
Terry.
- Dobrze – powiedziała McGonagall i przeleciała wzrokiem po
zgromadzonych. – A Draco? – tu zatrzymała się na Hermionie, jakby te pytanie
zadała właśnie jej.
- Czemu pani na mnie patrzy? – zapytała z przerażeniem szatynka, czuła,
że dyrektorka wie o ich wypadzie do Hogsmeade. – Niech pani zapyta Parkinson,
to ona jest jego przyjaciółką.
McGonagall posłała jeszcze jedno spojrzenie na Granger, po czym
zwróciła swoją głowę w stronę Ślizgonki z pytającą miną.
- Nie widziałam go dzisiaj – odpowiedziała ze strachem. – Może
zapomniał o spotkaniu – próbowała go usprawiedliwić, bo Minerwa spojrzała na
nią srogo. – Pójdę po niego.
Hermione ogarnęła irytacja.
- Jak zawsze musimy tracić przez niego czas – burknęła.
- Pośpiesz się – McGonagall zwróciła się do Pansy pomijając uwagę
Gryfonki.
Ślizgonka obrzuciła Hermionie nienawistne spojrzenie i wyszła, a chwile
potem Luna przyszła z górą różnych ozdób, a za nią w powietrzu ciągnęły się
inne pomocne akcesoria.
Terry podbiegł do niej z pomocą i odebrał połowę ekwipunku, która
nieznacznie pochylała się jakby za chwila miał runąć. Położyli je na stole
Puchonów, a reszta prefektów zaczęła oglądać dodatki.
Kochany synu!
Czy dostałeś
mój wcześniejszy list? Nie dostałam od Ciebie odpowiedzi, dlatego zastanawiam
się czy puchacz do Ciebie dotarł. U mnie wszystko w porządku.
Co u Ciebie
słychać? Jak minęły pierwsze tygodnie w Hogwarcie? Słyszałam, że niedługa ma
się odbyć bal. Kto jest Twoją partnerką? Mam nadzieję, że wybrałeś tą miłą
dziewczynę… Pansy, tak się nazywa, prawda?
Tak bardzo za
Tobą tęsknię, nie masz pojęcia jak pusto jest bez Ciebie w naszym domu.
Mam nadzieję,
że ten list do Ciebie dotrze, wysyłam go innym puchaczem.
Bardzo
Cię kocham i tęsknie.
Mama
Przeczytał raz
list, po czym złożył go na pół i wrzucił do szuflady biurka. Ledwo co
powstrzymał się od wyciagnięcia pergaminu i opowiedzenia jak się mu powodzi.
Układał już sobie w głowie:
Witaj mamo!
Wcześniejszy
list dotarł do mnie, jednak był tak nudny, że nie chciało mi się na niego
odpisywać.
U mnie jest
beznadziejnie. W Hogwarcie jest beznadziejnie, a wszyscy patrzą na mnie jak na
mordercę, a wiesz dla czego? Przez mój kurwa Mroczny Znak! Patrzą na mnie
jakbym zabił Dumbledora i wiesz przez
kogo? Przez was moi kochani rodzice!
Masz racje jest
bal, skąd Ty to wiesz? A pewnie Slughom wam wygadał, mam racje, prawda? Muszę
Cię rozczarować i powiedzieć, że ta miła dziewczyna Pansy, nie jest moją
partnerką. Wybrałem Hermione Granger, kojarzysz? Jestem pewien, że tak.
Skoro już
wszystko wiesz, to daj mi spokój i nie pisz więcej.
Twój
niekochający Cię syn.
Draco
Szybko jednak odgonił tą myśl wiedząc, że jest w złym humorze, a taki
list mógłby go dużo kosztować.
Wypił całą Ognistą ze swojej szklanki i spojrzał z utęsknieniem na
łóżko. Wstał, odłożył szklankę na biurko i rzucił się na łóżko z chęcią
zdrzemnięcia się, jednak ta cudowna idea została przerwana, przez pukanie do
drzwi.
- Czego? – warknął wynurzając głowę z miękkiej poduszki.
- To ja Pansy – usłyszał zza drzwi. – Mogę wejść?
- Nie – burknął i znów walnął twarzą o pościel.
Dziewczyna chyba się tego nie spodziewała, bo zapadła chwila milczenia.
- Ale… Draco mieliśmy dekorować Wielką Salę… McGonagall się strasznie
wkurzyła, że cię nie ma.
- Quidditch – westchnął
blondyn, którego wieść o zdenerwowanej dyrektorce trochę ocuciła. Wstał
niechętnie z łóżka poprawiając białą koszulę.
Parkinson weszła do komnaty Dracona, a jej oczy ujrzały totalny
bałagan.
- Ale syf – mruknęła.
- Mówisz o mnie czy o pokoju? – zapytał odwracając się do dziewczyny
twarzą i posyłając się cwaniacki uśmiech.
- I to i to – odparła marszcząc czoło.
Faktycznie Smok był w nie lepszym stanie od pomieszczenia w którym się
znajdowali. Każdy kosmyk jego platynowych włosów sterczał w innym kierunku.
Koszula, którą dopinał była pognieciona i brudna od atramentu tak samo jak
dłonie.
- Jak ty możesz żyć w takim burdelu? – niedowierzała. – Przebierz się,
nie mamy dużo czasu – powiedziała, po czym przeszła po pokoju zbierając śmieci
i szklanki po whisky. – Radziłabym ci się przerzucić na kremowe piwo – rzekła
wrzucając dwie butelki Ognistej opróżnione z tego trunku.
- Dzięki za radę, abstynencie – zironizował zdejmując koszule i
ukazując przy tym umięśniony tors.
- Ale tobie alkohol nie służy. A tak w ogóle to Ognista jest dużo
mocniejsza od Smoczego Wina… poza tym ja
wiem co to upust – uśmiechnęła się złośliwie.
- Jasne – uśmiechnął się kpiąco. – W wakacje bardzo dobrze pokazałaś
ten upust.
- To było raz! – zaprzeczyła, a wspomnienia o tym wieczorze od razu
wywołały u niej szeroki uśmiech.
- Może i raz, ale co w tedy się działo! Jeśli komuś alkohol nie służy
to na pewno tobie – zapinał już szarą koszule.
- Oj siedź już cicho! – syknęła rzucając w niego poduszką.
- To ty zaczęłaś! – zaśmiał się oddając strzał.
Chwile później toczyli już bitwę na poduszki, a Draco zapomniał o
zmęczeniu i złym humorze jaki męczył go od rozstania się z Granger. Właśnie za
to lubił Pansy – zawsze umiała go pocieszyć w swój własny sposób. Nie użalała
się nad nim tylko dawała kopniaka do dalszego życia.
- A moja matka uważa, że jesteś miła! Już ja jej powiem co robisz! –
żartował gdy dostał prosto w twarz poduszką.
- Dobra STOP! – zarządziła, kiedy ledwo co łapała oddech. – McGonagall
nas zabije – wysapała odwracając się do blondyna plecami co on cwanie
wykorzystał i chwile później Ślizgonka upadła na podłogę zaplątana w pościeli,
która zamortyzowała upadek.
- Smoku! – warknęła teraz już nieco zdenerwowana. – Możesz się ogarnąć,
naprawdę za chwile będziemy trupami jak się nie pospieszymy.
- Nie umiesz się bawić – fuknął obrażony i lekko zawiedziony, że jego
świetny pomysł nie został pochwalony.
- Chyba będziesz musiał się przebrać jeszcze raz – zachichotała gdy
wyplatała się z kołdry i spojrzała na blondyna, którego koszula różniła się od
wcześniejszej jedynie brakiem kleksów od atramentu.
On również spojrzał na szary pognieciony materiał, ale chwile potem ta
sama tkanina wyprostowała się za sprawą zaklęcia prostującego, rzuconego przez
Ślizgona.
Wyszli z dormitorium chłopaka zostawiając go w jeszcze większym
Sajgonie niż wcześniej.
W Wielkiej Sali zaczęto przygotowania do balu bez prefektów Slytherinu.
Hermiona stała na jednej z ław od stołu Puchonów z długim pergaminem muskającym
podłogę i piórem. Justyn Finch-Fletchey wraz z Erniem Macmillanem liczyli flagi
domów, a Luna z Terrym je składali. Praca szła im w powolnym tępię, gdyż z
ośmiu osób było zaledwie pięć.
- To jest bez sensu – powiedział w końcu Justyn. – Przecież w takim
tępię przez te dwa tygodnie nic nie zrobimy!
Jednak w tym momencie do pomieszczenia weszły dwie postacie.
- Na Merlina, gdzie wyście byli! – zawołała McGonagall wychodząc z
komnaty dołączonej do Wielkiej Sali. – Slytherin traci przez was 20 punktów!
Po tych słowach uśmiechy z twarzy Draco i Pensy spadły.
- Ale proszę pani! Ja nie mogłam znaleźć Draco, szukałam go po całych
lochach! Byłam w bibliotece i na błoniach! Dopiero na boisku quidditcha go
znalazłam – wymyśliła na poczekaniu Ślizgonka.
- A co ty Malfoy robiłeś na boisku quidditcha? – warknęła McGonagall, a
jej usta zmieniły się w cienką kreskę.
- Latałem – wymyślił szybko.
- Ciekawe, że w tym czasie Puchoni mają trening – mruknął Justyn spoglądając na swój zegarek tak, że
tylko prefekci przy stole HufflePuffu mogli usłyszeć tą uwagę.
- Patrzcie jak oni wyglądają – szepnął Terry pokazując głową ich
roztrzepane fryzury.
- Musiało się dziać – uśmiechnął się złośliwie Ernie.
- Oj dajcie spokój – syknęła Hermiona, gdy chłopcy wymienili
porozumiewawcze spojrzenia, a Ernie cicho gwizdnął.
- I zapomniałeś, że miałeś w tym czasie dekorować Wielką Sale? Czy mam
odjąć kolejne punkty Slytherinowi, żebyś zrozumiał? – ciągnęła McGonagall nie
zwracając uwagi na ciche chichoty za plecami.
Draco przybrał wojowniczej miny i już otworzył usta, by odpyskować
dyrektorce, kiedy Pensy najdyskretniej jak mogła dźgnęła go łokciem w żebra.
Spojrzał na nią jak na wariatkę, ale ona dała mu do zrozumienia, żeby się nie
pogrążał, więc z miną niezadowolenia zdobył się jedynie na:
- Już zrozumiałem, pani profesor.
- Mam nadzieję – McGonagall spojrzała na niego spod łba, po czym
przeniosła wzrok na Pansy. – Parkinson, popraw spódnice – rzuciła i wyszła
zatrzaskując za sobą drzwi.
Ślizgonka zaczerwieniła się odrobinę i rwącym ruchem ręki poprawiła
spódnice, która podwinęła jej się znacząco.
Śmiechy reszty prefektów stały się głośniejsze i coraz mniej
kontrolowane. Nawet Hermiona odwróciła głowę próbując nie wybuchnąć śmiechem.
Jedyną osobą (nie licząc Ślizgonów, którzy byli zbyt zajęci komentowaniem
werdyktu McGonagall, by zauważyć, że chichoty dotyczą ich postaci) nie śmiejącą
się ze sprawy jaka miała miejsce była Luna, która robiła wrażenie jakby nie
rozumiała o co chodzi.
- Ehm, ehm – odkrząknęła Hermiona dając do zrozumienia Erniemu,
Justynowi i Terry’emu, aby skończyli już szopkę, oraz Ślizgonom, że na nich
czekają (chociaż to chrząknięcie służyło jej też to zgłuszenia własnego
chichotu). – Może weźmiemy się w końcu do pracy?
- Już biegniemy szlamciu! – syknęła Parkinson. A reszta tylko zbliżyła
się do Miony.
- No dobra – zaczęła Granger pomijając prowokacje Ślizgonki. – Skoro
jesteśmy już wszyscy… wszyscy, którzy mogli przyjść - dodała widząc dyskretne spojrzenia i kaszel
Justyna. – To ustalmy – spojrzała na swoją listę. – Ile mamy flag i chorągiewek
domów?
- Pięćdziesiąt sześć chorągiewek i szesnaście flag – odpowiedzieli
chórem Ernie z Justynem.
- Już je złożyliśmy – odpowiedział Terry na jeszcze nie zadane pytanie
Hermiony.
- Okej, Luno, co mamy jeszcze oprócz tego? – zwróciła się do blondynki.
- Szaliki, fajerwerki, świeczki to jest tylko jedna trzecia tego co mam
w magazynie … a no i jeszcze trzeba zrobić wielki napis – rozmarzyła się
Lovegood.
- Co ma być napisane? – prychnęła Parkinson.
- Bal pojednania –odpowiedział Terry jakby to było oczywiste.
- Pojednania? – powtórzył Malfoy z grymasem na twarzy. – Kto wymyślił
taki beznadziejny tytuł? Obstawiam Granger –zwrócił się do Pansy.
- Tak się składa, że McGonagall – syknął Justyn.
- Yhm… - Hermiona spojrzała na swój pergamin jakby nie usłyszała tej
kłótni. – To kto się zgłasza? – zapytała. – Do zrobienia napisu – wyjaśniła gdy
wszyscy spojrzeli na nią pytająco. – Okej ja to zrobię – mruknęła, gdy nikt się
nie zgłosił, namazała coś na pergaminie i ciągnęła. – Dobra, do kolacji zostały
nam trzy godziny. Sądzę, że zawieszanie wszystkich dekoracji na ostatnią chwile
jest bez sensu, więc zaczniemy to już dzisiaj i po prostu rzucimy na nie czar
kameleona – tu znów coś zakreśliła na papierze. – A więc tak, szaliki trzeba
będzie pozaczepiać na ścianach… tym zajmie się Parkinson i Ernie…
- Po pierwsze Pansy – warknęła Ślizgonka. – A po drugie wole być ze
Smokiem!
- Żebyście cały czas gadali i nic nie robili… Pansy? – spojrzała na nią
z politowaniem. - Wystarczy, że musieliśmy na was czekać przez pół godziny. Tak
więc Pansy z Erniem zaczepiają szaliki, Justyn z Mal… Draco robią to samo z
flagami… Luna będzie dowodzić, mów im co i gdzie, a z tymi świeczkami rób co
chcesz, a ja schowam te fajerwerki – powiedziała jakby chciała je oddalić od
blondynki. – ty Terry pokażesz mi muzykę
jaką załatwiłeś.
Większość grupy nie było zadowolone z par jakie dobrała im Hermiona.
Pansy chłapała groźnie na Macmillana gdy ten chciał jej pomóc w liczeniu
szalików, a Draco dwa razy odstawił Justynowi drabinę (i pewnie zrobił, by to
po raz kolejny gdyby Hermiona nie podpowiedziała Puchonowi, że może używać
czarów), Luna gubiła się w swoich pomysłach, a Pansy co chwila krytykowała jej
wybory, co trochę ją rozpraszało. Jedynie Hermiona z Terrym dogadywała się w
miarę dobrze.
- Pomyślałem sobie, że może załatwimy Mroczne Wampiry. To by był odjazd!
– uradował się Boot. – Wysłałem list do ich menagera i on powiedział, że mają
koncert w okolicy dwa dni przed balem i oznajmił, że po naradzie z ekipą wyśle
mi sowę z decyzją.
- Wspaniale! – pochwaliła go Gryfonka i znów wykreśliła coś na swoim
pergaminie.
Pracowali tak przez dwie godziny, kiedy w Wielkiej Sali pojawił się
skrzat domowy z informacją, że za godzinę jest kolacja, a stoły nie są jeszcze
gotowe.
- Dzwonek przeprasza, ale uczniowie będą niezadowoleni kiedy nic nie
będzie podane na kolacje. Dzwonek i reszta skrzatów będą miały problemy. Ale
Dzwonek nie wygania prefektów z Wielkiej Sali…
- Spokojnie Dzwonku, już się zbieramy – uśmiechnęła się przyjaźnie do
skrzata. – Pakujcie wszystko co zostało, a ja rzucę zaklęcia kameleona –
rozkazała.
Gdy Ginny stanęła przy gobelinie przedstawiającym trolle, mosiężne
drzwi już tam były. Wzięła głęboki wdech, przez który zastanawiała się czy nie
uciec. Jednak było za późno, bo jej ręka już ciągnęła klamkę.
Weszła do komnaty, która bardzo przypominała jej laboratorium do
sporządzania eliksirów. Jedynym źródłem światła były pochodnie przyczepione do
murowanych ścian – takie same jakie oświecały korytarze Hogwartu. Pokój był
średniej wielkości, znajdowała się w nim jedynie duża szafa z różnorodnymi roślinami,
substancjami oraz częściami ciała dziwnych stworzeń oraz równie duży ciężki stół
na którym znajdował się jedynie kociołek.
- A już myślałem, że stchórzysz – przy szafie stał czarnoskóry
mężczyzna ze złośliwym uśmieszkiem. W ręce trzymał grubą księgę.
- Gryfoni nie tchórzą – odpowiedziała chłodno, a torbę położyła na
fotelu, który wyrósł z podłogi.
- No jasne, Gryfoni i ta wasza odwaga. – prychną przelatując strony
książki.
- Ślizgoni i ten wasz idiotyzm. – odgryzła się ruda.
- Z chęcią bym się z tobą pokłócił Wiewióro, ale niestety nie mam całego dnia, a pamiętaj, że teraz
działamy razem.
Dziewczyna nie odpowiedziała nie chcąc mu przyznać racji.
- Więc ustalmy – powiedział, gdy domyślił się, że nie ma szansy na
odpowiedź. – Żadnych sztuczek, żadnych żartów, wykonajmy fachowo robotę i
będziemy mieli już z głowy swoje towarzystwo.
Ginny tylko pokiwała głową i podeszła do stołu.
- Masz przepis? – zapytała.
- Tu jest – również podszedł do mebla i położył na nim księgę
zatytułowaną Świat eliksirów.
Ruda przebiegła tekst oczami, a w jej głowie biła pustka.
- Mam nadzieje, że znasz się na eliksirach – mruknęła z przerażeniem.
- Nie zbyt – przyznał marszcząc brwi z nieśmiałym uśmiechem. –
Myślałem, że ty tak.
- Co ty – szepnęła z lękiem, który stworzył przepis mikstury.
- No to… będzie zabawnie – uznał Blaise i posłał jej zawadiacki uśmiech.
- Nie ma czegoś łatwiejszego? – zapytała, prosząc o to Merlina.
- To jest przepis na najmocniejszy eliksir miłosny, właśnie takiego
potrzebujemy. Nie takie, rzeczy się robiła, a się udało. – pocieszał ją. – No
to bierzemy się do roboty.
Podciągnął rękawy i zatarł
energicznie ręce. Spojrzał na kartę książki i przeleciał wzrokiem po
składnikach.
- Przynieś fiołki, astry, jaśminy, irysy, pomarańcze, korzenie
mandragory, werbenie i zarodniki paproci z litrem wody – rozkazał, a dziewczyna
powoli przynosiła składniki w ciszy.
Gdy wszystko zostało przyniesione, czarnoskóry czarodziej ponownie
zatarł ręce i spojrzał w głąb pustego kociołka. Wlał do niego wodę i zarodniki
paproci, zapalił ogień. Postępował zgodnie z instrukcją i dodawał po kolei
kwiaty, pomarańcze, korzenie mandragory i werbenie.
- Wiesz w jakich porcjach podawać składniki? – zapytała dziewczyna,
która do tej pory służyła mu jako asystentka i wykonywała jego polecenia.
- Nic tu nie napisano o proporcjach – przyznał i uśmiechnął się z
zakłopotaniem, podrapał się po czarnej czuprynie.
- Super – burknęła, przeczuwając, że będzie żałowała, układu z Zabinim.
W tym momencie z garnka strzeliły różowe iskry, a cały pokój owiała
kołdra turkusowego, intensywnego dymu.
_____________________________________________________________________________
No i nareszcie jest. ;) Mam nadzieje, że wam się podoba, bo dla mnie jest on w miarę okej. ;D Następny postaram się napisać dłuższy i jak najszybciej.
PS. Wszystkie linki do blogów umieszczone w komentarzu będę dodawała do lubianych (ale niech ten komentarz, będzie chociaż jakiś...) :)
Bardzo ciekawie, od niedawna tu jestem i powiem szczerze, że bardzo fajny jest Twój blog :)dzięki za rozdział. Ciekawe jak się potoczą losy Ginny i Blaise'a :)
OdpowiedzUsuńBłagam, błagam. Nie rób parringu Blaise'a i Ginny! Wiem, możesz robić co chcesz, to Twój blog, ale znam tylko jeden blog o dramione , bez parringu Ginny i Blaise'a w tle.
OdpowiedzUsuńŚwietnie jestem ciekawa jak dalej się rozkręci to opowiadanie :))
OdpowiedzUsuńAnnelis
Świetne *.* :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział i czekam z niecierpliwieniem na następny.Serdecznie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń~Carrie
UUUU! Ciekawe co te turkusowe opary powodują...
OdpowiedzUsuńemikomidori