czwartek, 11 lipca 2013

Rozdział 10

Hermiona zajadała się budyniem waniliowym w wolnym tępię. Ta sobota nie należała do tych, w których mogła by się rozkoszować słoneczną pogodą czy dobrą książką w bibliotece szkolnej. Fakt, że dzień się jeszcze nie skończył, a ją czeka dekorowanie Wielkiej Sali na bal, nie dodawało jej otuchy.
- Cześć, gdzie byłaś? – do stołu Gryfonów zasiadła rudowłosa dziewczyna z cwaniackim uśmiechem.
- Heej – Hermiona przeciągnęła przywitanie. – W bibliotece, pisałam esej dla McGonagall – wymyśliła na poczekaniu.
- Przez cały ranek? – zapytała zdawkowo przyciągając do siebie sałatkę.
- Em… Mieliśmy jeszcze zebranie – wymyśliła, ale czuła, że jej wymówki nie były zbytnio poukładane i Ginny dowie się prawdy.
- To fajnie – powiedziała ruda jakby nie bardzo to ją obchodziło, pominęła nawet to, że półgodziny temu gawędziła sobie z Luną, która jest prefektem.
- A ty? Jak spędziłaś poranek? – zapytała Miona zdziwiona zachowaniem przyjaciółki.
- Nudy, nudy i nudy – odpowiedziała wymijająco Gin w szybkim tępię pochłaniając swoją porcję jedzenia.
Zanim szatynka otworzyła usta by coś powiedzieć, Wesley już wyplątywała się z ławki.
- Gdzie idziesz? – zapytała, ale jej słowa nie dotarły do pleców odchodzącej już Ginewry stłumione przez harmider panujący w Wielkiej Sali.
- Hej – gdy Hermiona odwróciła się w stronę stołu na miejscu rudej siedział już jej chłopak.
- Cześć, wiesz może co z Ginny? – zapytała na wstępie.
- Nie zbyt, od rana jej nie widziałem… to znaczy teraz mnie minęła, ale chyba nie bardzo się mną zainteresowała. A co?
- Nic – odpowiedziała zastanawiając się intensywnie nad przyjaciółką. – Dziwnie się zachowuje… Pokłóciliście się?
To pytanie lekko zszokowało bruneta, ale nie dał tego po sobie poznać, ujął swój kielich popijając z niego łyk soku dyniowego.
- Chyba.
- Chyba? – powtórzyła.
- Tak jakby. Gadaliśmy o partnerach na bal, no i ona zaproponowała Ślizgonów… - tu skrzywił się. - … oczywiście powiedziałem, że to absurd, to wyszła.
Hermionie nagle zrobiło się głupio. Wiedziała, że gdyby ona nie zaproponowała Ginny partnera na bal z domu Slytherina nie doszłoby do tej kłótni. Policzki trochę jej poróżowiały.
- Rozumiem – mruknęła. – To z kim w końcu idziesz?
- Sam nie wiem. Może to oleje i w ogóle nie pójdę – wzruszył ramionami i chwycił tą samą miskę sałatki co Ginny.
- Nie obrażaj się na mnie Harry – zaczęła cicho Hermiona. – Ale sądzę, że Ginny ma rację. Niby czemu pójście na bal ze Ślizgonką uważasz za absurd? Ja idę z Malfoyem i nie myślę, że źle robię dlatego, że jest ze Slytherinu, a dlatego, że to Malfoy – powiedziała, a swoją mowę uznała za mądrą więc podkreśliła ją uśmiechem.
Harry przemyślał jej słowa, które również uznał za mądre.
- Może i tak – powiedział jakby zirytowany, że uważa tak samo. – Ale myśl o tym, że Gin pójdzie z jakimś Ślizgonem nie jest zachęcająca, przecież wiesz jacy oni są.
- Uważasz, że zaciągnie Ginny do łóżka?
- Jakbyś zgadła – burknął.
- Nie wydaje mi się. Uważasz, że Ginny tak po prostu da się omamić tanim flirtem? Jako jej chłopak powinieneś mieć większe zaufanie do jej decyzji – poradziła mu. – Bo sprzeciwem i tak nic nie wskórasz – uśmiechnęła się przyjaźnie. 
- No dobra, przekonałaś mnie – odpowiedział również z uśmiechem. – Idę z nią pogadać, dzięki Miono.
 I chwile później również zginął za wielkimi drzwiami.
Uczniowie zaczęli opuszczać Wielką Salę. A po dziesięciu minutach zostali już tylko sami prefekci i dyrektorka.
- Czy są wszyscy? – zapytała McGonagall gdy grupka uczniów trzeciej klasy opuściła pomieszczenie, a reszta zgromadziła się w samym środku Wielkiej Sali.
- Luna poszła po swoje ozdoby – usprawiedliwił szybko swoją dziewczynę Terry.
- Dobrze – powiedziała McGonagall i przeleciała wzrokiem po zgromadzonych. – A Draco? – tu zatrzymała się na Hermionie, jakby te pytanie zadała właśnie jej.
- Czemu pani na mnie patrzy? – zapytała z przerażeniem szatynka, czuła, że dyrektorka wie o ich wypadzie do Hogsmeade. – Niech pani zapyta Parkinson, to ona jest jego przyjaciółką.
McGonagall posłała jeszcze jedno spojrzenie na Granger, po czym zwróciła swoją głowę w stronę Ślizgonki z pytającą miną.
- Nie widziałam go dzisiaj – odpowiedziała ze strachem. – Może zapomniał o spotkaniu – próbowała go usprawiedliwić, bo Minerwa spojrzała na nią srogo. – Pójdę po niego.
Hermione ogarnęła irytacja.
- Jak zawsze musimy tracić przez niego czas – burknęła.
- Pośpiesz się – McGonagall zwróciła się do Pansy pomijając uwagę Gryfonki.
Ślizgonka obrzuciła Hermionie nienawistne spojrzenie i wyszła, a chwile potem Luna przyszła z górą różnych ozdób, a za nią w powietrzu ciągnęły się inne pomocne akcesoria.
Terry podbiegł do niej z pomocą i odebrał połowę ekwipunku, która nieznacznie pochylała się jakby za chwila miał runąć. Położyli je na stole Puchonów, a reszta prefektów zaczęła oglądać dodatki.


Kochany synu!
Czy dostałeś mój wcześniejszy list? Nie dostałam od Ciebie odpowiedzi, dlatego zastanawiam się czy puchacz do Ciebie dotarł. U mnie wszystko w porządku.
Co u Ciebie słychać? Jak minęły pierwsze tygodnie w Hogwarcie? Słyszałam, że niedługa ma się odbyć bal. Kto jest Twoją partnerką? Mam nadzieję, że wybrałeś tą miłą dziewczynę… Pansy, tak się nazywa, prawda?
Tak bardzo za Tobą tęsknię, nie masz pojęcia jak pusto jest bez Ciebie w naszym domu.
Mam nadzieję, że ten list do Ciebie dotrze, wysyłam go innym puchaczem.
                                                                             
                                                                                                              Bardzo Cię kocham i tęsknie.
                                                                                                                              Mama

Przeczytał raz list, po czym złożył go na pół i wrzucił do szuflady biurka. Ledwo co powstrzymał się od wyciagnięcia pergaminu i opowiedzenia jak się mu powodzi. Układał już sobie w głowie:

Witaj mamo!
Wcześniejszy list dotarł do mnie, jednak był tak nudny, że nie chciało mi się na niego odpisywać.
U mnie jest beznadziejnie. W Hogwarcie jest beznadziejnie, a wszyscy patrzą na mnie jak na mordercę, a wiesz dla czego? Przez mój kurwa Mroczny Znak! Patrzą na mnie jakbym zabił Dumbledora i  wiesz przez kogo? Przez was moi kochani rodzice!
Masz racje jest bal, skąd Ty to wiesz? A pewnie Slughom wam wygadał, mam racje, prawda? Muszę Cię rozczarować i powiedzieć, że ta miła dziewczyna Pansy, nie jest moją partnerką. Wybrałem Hermione Granger, kojarzysz? Jestem pewien, że tak.
Skoro już wszystko wiesz, to daj mi spokój i nie pisz więcej.
                                              
                                                                                                              Twój niekochający Cię syn.
                                  Draco

Szybko jednak odgonił tą myśl wiedząc, że jest w złym humorze, a taki list mógłby go dużo kosztować.
Wypił całą Ognistą ze swojej szklanki i spojrzał z utęsknieniem na łóżko. Wstał, odłożył szklankę na biurko i rzucił się na łóżko z chęcią zdrzemnięcia się, jednak ta cudowna idea została przerwana, przez pukanie do drzwi.
- Czego? – warknął wynurzając głowę z miękkiej poduszki.
- To ja Pansy – usłyszał zza drzwi. – Mogę wejść?
- Nie – burknął i znów walnął twarzą o pościel.
Dziewczyna chyba się tego nie spodziewała, bo zapadła chwila milczenia.
- Ale… Draco mieliśmy dekorować Wielką Salę… McGonagall się strasznie wkurzyła, że cię nie ma.
- Quidditch – westchnął blondyn, którego wieść o zdenerwowanej dyrektorce trochę ocuciła. Wstał niechętnie z łóżka poprawiając białą koszulę.
Parkinson weszła do komnaty Dracona, a jej oczy ujrzały totalny bałagan.
- Ale syf – mruknęła.
- Mówisz o mnie czy o pokoju? – zapytał odwracając się do dziewczyny twarzą i posyłając się cwaniacki uśmiech.
- I to i to – odparła marszcząc czoło.
Faktycznie Smok był w nie lepszym stanie od pomieszczenia w którym się znajdowali. Każdy kosmyk jego platynowych włosów sterczał w innym kierunku. Koszula, którą dopinał była pognieciona i brudna od atramentu tak samo jak dłonie.
- Jak ty możesz żyć w takim burdelu? – niedowierzała. – Przebierz się, nie mamy dużo czasu – powiedziała, po czym przeszła po pokoju zbierając śmieci i szklanki po whisky. – Radziłabym ci się przerzucić na kremowe piwo – rzekła wrzucając dwie butelki Ognistej opróżnione z tego trunku.
- Dzięki za radę, abstynencie – zironizował zdejmując koszule i ukazując przy tym umięśniony tors.
- Ale tobie alkohol nie służy. A tak w ogóle to Ognista jest dużo mocniejsza od Smoczego Wina…  poza tym ja wiem co to upust – uśmiechnęła się złośliwie.
- Jasne – uśmiechnął się kpiąco. – W wakacje bardzo dobrze pokazałaś ten upust.
- To było raz! – zaprzeczyła, a wspomnienia o tym wieczorze od razu wywołały u niej szeroki uśmiech.
- Może i raz, ale co w tedy się działo! Jeśli komuś alkohol nie służy to na pewno tobie – zapinał już szarą koszule.
- Oj siedź już cicho! – syknęła rzucając w niego poduszką.
- To ty zaczęłaś! – zaśmiał się oddając strzał.
Chwile później toczyli już bitwę na poduszki, a Draco zapomniał o zmęczeniu i złym humorze jaki męczył go od rozstania się z Granger. Właśnie za to lubił Pansy – zawsze umiała go pocieszyć w swój własny sposób. Nie użalała się nad nim tylko dawała kopniaka do dalszego życia.
- A moja matka uważa, że jesteś miła! Już ja jej powiem co robisz! – żartował gdy dostał prosto w twarz poduszką.
- Dobra STOP! – zarządziła, kiedy ledwo co łapała oddech. – McGonagall nas zabije – wysapała odwracając się do blondyna plecami co on cwanie wykorzystał i chwile później Ślizgonka upadła na podłogę zaplątana w pościeli, która zamortyzowała upadek.
- Smoku! – warknęła teraz już nieco zdenerwowana. – Możesz się ogarnąć, naprawdę za chwile będziemy trupami jak się nie pospieszymy.
- Nie umiesz się bawić – fuknął obrażony i lekko zawiedziony, że jego świetny pomysł nie został pochwalony.
- Chyba będziesz musiał się przebrać jeszcze raz – zachichotała gdy wyplatała się z kołdry i spojrzała na blondyna, którego koszula różniła się od wcześniejszej jedynie brakiem kleksów od atramentu.
On również spojrzał na szary pognieciony materiał, ale chwile potem ta sama tkanina wyprostowała się za sprawą zaklęcia prostującego, rzuconego przez Ślizgona.
Wyszli z dormitorium chłopaka zostawiając go w jeszcze większym Sajgonie niż wcześniej.


W Wielkiej Sali zaczęto przygotowania do balu bez prefektów Slytherinu. Hermiona stała na jednej z ław od stołu Puchonów z długim pergaminem muskającym podłogę i piórem. Justyn Finch-Fletchey wraz z Erniem Macmillanem liczyli flagi domów, a Luna z Terrym je składali. Praca szła im w powolnym tępię, gdyż z ośmiu osób było zaledwie pięć.
- To jest bez sensu – powiedział w końcu Justyn. – Przecież w takim tępię przez te dwa tygodnie nic nie zrobimy!
Jednak w tym momencie do pomieszczenia weszły dwie postacie.
- Na Merlina, gdzie wyście byli! – zawołała McGonagall wychodząc z komnaty dołączonej do Wielkiej Sali. – Slytherin traci przez was 20 punktów!
Po tych słowach uśmiechy z twarzy Draco i Pensy spadły.
- Ale proszę pani! Ja nie mogłam znaleźć Draco, szukałam go po całych lochach! Byłam w bibliotece i na błoniach! Dopiero na boisku quidditcha go znalazłam – wymyśliła na poczekaniu Ślizgonka.
- A co ty Malfoy robiłeś na boisku quidditcha? – warknęła McGonagall, a jej usta zmieniły się w cienką kreskę.
- Latałem – wymyślił szybko.
- Ciekawe, że w tym czasie Puchoni mają trening – mruknął  Justyn spoglądając na swój zegarek tak, że tylko prefekci przy stole HufflePuffu mogli usłyszeć tą uwagę.
- Patrzcie jak oni wyglądają – szepnął Terry pokazując głową ich roztrzepane fryzury.
- Musiało się dziać – uśmiechnął się złośliwie Ernie.
- Oj dajcie spokój – syknęła Hermiona, gdy chłopcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a Ernie cicho gwizdnął.
- I zapomniałeś, że miałeś w tym czasie dekorować Wielką Sale? Czy mam odjąć kolejne punkty Slytherinowi, żebyś zrozumiał? – ciągnęła McGonagall nie zwracając uwagi na ciche chichoty za plecami.
Draco przybrał wojowniczej miny i już otworzył usta, by odpyskować dyrektorce, kiedy Pensy najdyskretniej jak mogła dźgnęła go łokciem w żebra. Spojrzał na nią jak na wariatkę, ale ona dała mu do zrozumienia, żeby się nie pogrążał, więc z miną niezadowolenia zdobył się jedynie na:
- Już zrozumiałem, pani profesor.
- Mam nadzieję – McGonagall spojrzała na niego spod łba, po czym przeniosła wzrok na Pansy. – Parkinson, popraw spódnice – rzuciła i wyszła zatrzaskując za sobą drzwi.
Ślizgonka zaczerwieniła się odrobinę i rwącym ruchem ręki poprawiła spódnice, która podwinęła jej się znacząco.
Śmiechy reszty prefektów stały się głośniejsze i coraz mniej kontrolowane. Nawet Hermiona odwróciła głowę próbując nie wybuchnąć śmiechem. Jedyną osobą (nie licząc Ślizgonów, którzy byli zbyt zajęci komentowaniem werdyktu McGonagall, by zauważyć, że chichoty dotyczą ich postaci) nie śmiejącą się ze sprawy jaka miała miejsce była Luna, która robiła wrażenie jakby nie rozumiała o co chodzi.
- Ehm, ehm – odkrząknęła Hermiona dając do zrozumienia Erniemu, Justynowi i Terry’emu, aby skończyli już szopkę, oraz Ślizgonom, że na nich czekają (chociaż to chrząknięcie służyło jej też to zgłuszenia własnego chichotu). – Może weźmiemy się w końcu do pracy?
- Już biegniemy szlamciu! – syknęła Parkinson. A reszta tylko zbliżyła się do Miony.
- No dobra – zaczęła Granger pomijając prowokacje Ślizgonki. – Skoro jesteśmy już wszyscy… wszyscy, którzy mogli przyjść -  dodała widząc dyskretne spojrzenia i kaszel Justyna. – To ustalmy – spojrzała na swoją listę. – Ile mamy flag i chorągiewek domów?
- Pięćdziesiąt sześć chorągiewek i szesnaście flag – odpowiedzieli chórem Ernie z Justynem.
- Już je złożyliśmy – odpowiedział Terry na jeszcze nie zadane pytanie Hermiony.
- Okej, Luno, co mamy jeszcze oprócz tego? – zwróciła się do blondynki.
- Szaliki, fajerwerki, świeczki to jest tylko jedna trzecia tego co mam w magazynie … a no i jeszcze trzeba zrobić wielki napis – rozmarzyła się Lovegood.
- Co ma być napisane? – prychnęła Parkinson.
- Bal pojednania –odpowiedział Terry jakby to było oczywiste.
- Pojednania? – powtórzył Malfoy z grymasem na twarzy. – Kto wymyślił taki beznadziejny tytuł? Obstawiam Granger –zwrócił się do Pansy.
- Tak się składa, że McGonagall – syknął Justyn.
- Yhm… - Hermiona spojrzała na swój pergamin jakby nie usłyszała tej kłótni. – To kto się zgłasza? – zapytała. – Do zrobienia napisu – wyjaśniła gdy wszyscy spojrzeli na nią pytająco. – Okej ja to zrobię – mruknęła, gdy nikt się nie zgłosił, namazała coś na pergaminie i ciągnęła. – Dobra, do kolacji zostały nam trzy godziny. Sądzę, że zawieszanie wszystkich dekoracji na ostatnią chwile jest bez sensu, więc zaczniemy to już dzisiaj i po prostu rzucimy na nie czar kameleona – tu znów coś zakreśliła na papierze. – A więc tak, szaliki trzeba będzie pozaczepiać na ścianach… tym zajmie się Parkinson i Ernie…
- Po pierwsze Pansy – warknęła Ślizgonka. – A po drugie wole być ze Smokiem!
- Żebyście cały czas gadali i nic nie robili… Pansy? – spojrzała na nią z politowaniem. - Wystarczy, że musieliśmy na was czekać przez pół godziny. Tak więc Pansy z Erniem zaczepiają szaliki, Justyn z Mal… Draco robią to samo z flagami… Luna będzie dowodzić, mów im co i gdzie, a z tymi świeczkami rób co chcesz, a ja schowam te fajerwerki – powiedziała jakby chciała je oddalić od blondynki. –  ty Terry pokażesz mi muzykę jaką załatwiłeś.
Większość grupy nie było zadowolone z par jakie dobrała im Hermiona. Pansy chłapała groźnie na Macmillana gdy ten chciał jej pomóc w liczeniu szalików, a Draco dwa razy odstawił Justynowi drabinę (i pewnie zrobił, by to po raz kolejny gdyby Hermiona nie podpowiedziała Puchonowi, że może używać czarów), Luna gubiła się w swoich pomysłach, a Pansy co chwila krytykowała jej wybory, co trochę ją rozpraszało. Jedynie Hermiona z Terrym dogadywała się w miarę dobrze.
- Pomyślałem sobie, że może załatwimy Mroczne Wampiry. To by był odjazd! – uradował się Boot. – Wysłałem list do ich menagera i on powiedział, że mają koncert w okolicy dwa dni przed balem i oznajmił, że po naradzie z ekipą wyśle mi sowę z decyzją.
- Wspaniale! – pochwaliła go Gryfonka i znów wykreśliła coś na swoim pergaminie.
Pracowali tak przez dwie godziny, kiedy w Wielkiej Sali pojawił się skrzat domowy z informacją, że za godzinę jest kolacja, a stoły nie są jeszcze gotowe.
- Dzwonek przeprasza, ale uczniowie będą niezadowoleni kiedy nic nie będzie podane na kolacje. Dzwonek i reszta skrzatów będą miały problemy. Ale Dzwonek nie wygania prefektów z Wielkiej Sali…
- Spokojnie Dzwonku, już się zbieramy – uśmiechnęła się przyjaźnie do skrzata. – Pakujcie wszystko co zostało, a ja rzucę zaklęcia kameleona – rozkazała.
 

Gdy Ginny stanęła przy gobelinie przedstawiającym trolle, mosiężne drzwi już tam były. Wzięła głęboki wdech, przez który zastanawiała się czy nie uciec. Jednak było za późno, bo jej ręka już ciągnęła klamkę.
Weszła do komnaty, która bardzo przypominała jej laboratorium do sporządzania eliksirów. Jedynym źródłem światła były pochodnie przyczepione do murowanych ścian – takie same jakie oświecały korytarze Hogwartu. Pokój był średniej wielkości, znajdowała się w nim jedynie duża szafa z różnorodnymi roślinami, substancjami oraz częściami ciała dziwnych stworzeń oraz równie duży ciężki stół na którym znajdował się jedynie kociołek.
- A już myślałem, że stchórzysz – przy szafie stał czarnoskóry mężczyzna ze złośliwym uśmieszkiem. W ręce trzymał grubą księgę.
- Gryfoni nie tchórzą – odpowiedziała chłodno, a torbę położyła na fotelu, który wyrósł z podłogi.
- No jasne, Gryfoni i ta wasza odwaga. – prychną przelatując strony książki.
- Ślizgoni i ten wasz idiotyzm. – odgryzła się ruda.
- Z chęcią bym się z tobą pokłócił Wiewióro, ale niestety nie  mam całego dnia, a pamiętaj, że teraz działamy razem.
Dziewczyna nie odpowiedziała nie chcąc mu przyznać racji.
- Więc ustalmy – powiedział, gdy domyślił się, że nie ma szansy na odpowiedź. – Żadnych sztuczek, żadnych żartów, wykonajmy fachowo robotę i będziemy mieli już z głowy swoje towarzystwo.
Ginny tylko pokiwała głową i podeszła do stołu.
- Masz przepis? – zapytała.
- Tu jest – również podszedł do mebla i położył na nim księgę zatytułowaną Świat eliksirów.
Ruda przebiegła tekst oczami, a w jej głowie biła pustka.
- Mam nadzieje, że znasz się na eliksirach – mruknęła z przerażeniem.
- Nie zbyt – przyznał marszcząc brwi z nieśmiałym uśmiechem. – Myślałem, że ty tak.
- Co ty – szepnęła z lękiem, który stworzył przepis mikstury. 
- No to… będzie zabawnie – uznał Blaise i posłał jej zawadiacki  uśmiech.
- Nie ma czegoś łatwiejszego? – zapytała, prosząc o to Merlina.
- To jest przepis na najmocniejszy eliksir miłosny, właśnie takiego potrzebujemy. Nie takie, rzeczy się robiła, a się udało. – pocieszał ją. – No to bierzemy się do roboty.
 Podciągnął rękawy i zatarł energicznie ręce. Spojrzał na kartę książki i przeleciał wzrokiem po składnikach.
- Przynieś fiołki, astry, jaśminy, irysy, pomarańcze, korzenie mandragory, werbenie i zarodniki paproci z litrem wody – rozkazał, a dziewczyna powoli przynosiła składniki w ciszy.
Gdy wszystko zostało przyniesione, czarnoskóry czarodziej ponownie zatarł ręce i spojrzał w głąb pustego kociołka. Wlał do niego wodę i zarodniki paproci, zapalił ogień. Postępował zgodnie z instrukcją i dodawał po kolei kwiaty, pomarańcze, korzenie mandragory i werbenie.
- Wiesz w jakich porcjach podawać składniki? – zapytała dziewczyna, która do tej pory służyła mu jako asystentka i wykonywała jego polecenia.
- Nic tu nie napisano o proporcjach – przyznał i uśmiechnął się z zakłopotaniem, podrapał się po czarnej czuprynie.
- Super – burknęła, przeczuwając, że będzie żałowała, układu z Zabinim.


W tym momencie z garnka strzeliły różowe iskry, a cały pokój owiała kołdra turkusowego, intensywnego dymu.

_____________________________________________________________________________

No i nareszcie jest. ;) Mam nadzieje, że wam się podoba, bo dla mnie jest on w miarę okej. ;D Następny postaram się napisać dłuższy i jak najszybciej. 
PS. Wszystkie linki do blogów umieszczone w komentarzu będę dodawała do lubianych (ale niech ten komentarz, będzie chociaż jakiś...) :) 

6 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawie, od niedawna tu jestem i powiem szczerze, że bardzo fajny jest Twój blog :)dzięki za rozdział. Ciekawe jak się potoczą losy Ginny i Blaise'a :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Błagam, błagam. Nie rób parringu Blaise'a i Ginny! Wiem, możesz robić co chcesz, to Twój blog, ale znam tylko jeden blog o dramione , bez parringu Ginny i Blaise'a w tle.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie jestem ciekawa jak dalej się rozkręci to opowiadanie :))

    Annelis

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne *.* :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział i czekam z niecierpliwieniem na następny.Serdecznie pozdrawiam.
    ~Carrie

    OdpowiedzUsuń
  6. UUUU! Ciekawe co te turkusowe opary powodują...

    emikomidori

    OdpowiedzUsuń