wtorek, 22 lipca 2014

Organizacja

Hej :)
Jest już ponad 15 komentarzy...
Lecz zanim opublikuję prolog chciałabym znaleźć betę.
Tak więc wszystkie chętne proszę o zgłoszenie się na mojego maila good.kisser99@gmail.com :)
Zmieniam też również konto na Good kisser.

piątek, 4 lipca 2014

A może jednak?

Hej.
Od dawna chcę was zaskoczyć nowym rozdziałem, jednak gdy usunął mi się 12 cz. 2 poddałam się. Jednak moja chęć dokończenia tego opowiadania jest większa.
Dlatego piszę tu z propozycją do was:
Czy chciałybyście przeczytać tą opowieść na nowo? Z bardziej przemyślaną treścią i dokładniejszą fabułą?
Chodzi mi o to, że napiszę tą opowieść zmieniając parę faktów. Fabuła będzie  taka sama ale nieco inaczej rozwinięta.

Podzielcie się ze mną opinią, a jeśli uzbiera się tu minimum piętnaście komentarzy podzielających mój entuzjazm w najbliższym czasie pojawi się nowy prolog :)

Bllof

niedziela, 17 listopada 2013

The end

To tak, ciężko mi tu pisać ale w końcu i tak będę musiała to zrobić więc, no:
Na początku chciałabym was przeprosić za moją olewkę w stosunku do bloga. Nie będę tu pisała przyczyn, bo to bez większego sensu. W każdym razie głupio mi, że tak wyszło i wiem, że nie jestem jeszcze dojrzała na blogi. Właśnie mój wiek, cóż to prawda mam 13 lat (taka informacja dla niezaglądających na mojego aska) pewnie większość z was uważa ten fakt jako główna przyczyna nie wypału tego opowiadania... być może macie racje.
Piszę tu po to by powiedzieć wam, że usuwam bloga. W grudniu  już go nie będzie (zwlekam z usunięciem by większość czytelników mogła przeczytać ten wpis). Oczywiście mogłabym dalej się w to bawić, miałam nawet taki zamiar i przez półtora miesiąca pracowałam nad nowym rozdziałem, który liczy 13 stron (najdłuższy ze wszystkich, a nadal nie zakończony) ale to bez sensu gdyż wiem, że rozdział 14 opublikowałabym... może w styczniu.

Ostatnią rzeczą o jakiej chciałam wspomnieć były wasze komentarze. Cieszę się, że je pisaliście choć większość była w kontekście krytyki - dawały mi kopa. Jednak byłam z lekka zawiedziona, że prawie wszystkie były pisane z anonima. W każdym razie dzięki gdyby nie ona najprawdopodobniej nie doczekalibyście się wpisu.
 To chyba tyle. Może kiedyś, gdy już będę wiedziała dokładnie czego chcę powrócę z tym opowiadaniem gdyż jest dla mnie bardzo ważne - to moje największe osiągnięcie literackie.
 Dziękuje, że trwaliście tu przez tyle czasu i czekaliście na mnie... niestety zawiodłam was. Przepraszam.


poniedziałek, 22 lipca 2013

Rozdział 12 cz. I

W końcu nadszedł ten dzień, na który Hogwart czekał już od dawna. Bal Pojednania już dziś! Mimo, że zaczynał się dopiero o 18.00 większość uczniów już od ósmej stoi na nogach by szykować się do wydarzenia pierwszego półrocza – jak nazwała to szkolna gazetka.
Jednak do tej dużej grupy osób nie należał Draco, który swoje powieki otworzył dopiero o 12.30 omijając w  ten sposób śniadanie. I pewnie spodniósł głowę jednak obraz pokoju nadal był zamazany.
- Coś ty taki nie w humorze? – burknął Zabini. – Granger cię już nie chcę? W sumie to dziwię się, że w ogóle chciała – wzruszył ramionami i znów zaczął grzebać w kufrze przyjaciela.
- Ile mam ci powtarzać, że nigdy nie związałbym się z szlamą? Szczególnie gdy nosi nazwisko Granger i jest strasznie przemądrzała, arogancka, zarozumiała, nadęta, nieznośna…
- Pasujecie do siebie! – uśmiechnął się szeroko w stronę Malfoy’a.
- Naprawdę jesteś posrany – burknął po raz kolejny poddając się bólowi głowi zanurkował w poduszkę.
- To jak mi wytłumaczysz jej wizytę tutaj parę tygodni temu?
- Przyszła tu po moją różdżkę – warknął, ale wrogość została zamortyzowana przez posłanie.
- Mi mówiła, że czeka na ciebie – powiedział wyrzucając ze skrzyni pogniecioną koszule i parę spodni. – I coś o balu, że mieliście szczegóły omówić.
- Bo – chłopak lekko ostudził się tą wiadomością i zrobił kolejne podejście do wstania. – Ej! Co ty robisz?! – zauważył poczynania przyjaciela.
- Miałeś taki zajebisty żółty krawat.
- Żółty krawat? Powaliło cię do reszty? Nienawidzę żółtego.
- A to może Teo miał… - powiedział lekko zamyślony. Wstał z klęczek ruszając w stronę drzwi. – A właśnie, a jak wyjaśnisz to, że weszła tu bez hasła? – wrócił do wcześniejszego tematu.
- Bo blokadę mam tylko na Ślizgonów, ludzie z innych domów rzadko wpadają do Slytherinu – odpowiedział ciesząc się, że nie ponowił wcześniejszego pytania. – Tak właściwie to z kim idziesz na bal?
- Z Francescą Jones. W sumie jest całkiem, całkiem – odpowiedział kiedy chciał już wychodzić.
- Z czego ona? Nie kojarzę… - próbował sobie przypomnieć dziewczynę ale ból głowy słabo mu w tym pomagał.
- Hufflepuff. Przeszła z Beauxbatos w tym roku – odpowiedział zdawkowym tonem wychodząc. Ale zanim zamknął drzwi znów się wychylił i powiedział: - Uwaga, Pansy na horyzoncie.
Miał racje chwile później do jego pokoju weszła uśmiechnięta od ucha do ucha Parkinsona z wałkami na włosach, szlafroku i szczoteczką w buzi.
- Czemu cię nie było na śniadaniu? – zapytała do blondyna, który w tym czasie ocierał oczy nadal w pozycji leżącej.   
- Spałem – burknął.
- Co taki bez humoru? – zapytała od razu wyczuwając ton jego głosu. – Główka boli? Wiesz… mam na to lekarstwo – powiedziała z uśmiechem.
- Co? – powiedział energicznie mrugając szybko. – Pansy wiesz, że zawsze mogłaś na mnie liczyć i że zawsze byłem po twojej stronie gdy się sprzeczałaś z Diabłem – mówił z oczami pełnymi nadziei.
Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło po czym odwróciła się na pięcie i powędrowała stronę drzwi łazienki.
- Gdzie idziesz?! – zapytał zszokowaniem i rozżaleniem. – Nie zostawiaj mnie!
- Uspokój się Draco – powiedziała chwile później wychodząc z łazienki już bez buzi pełnej piany. – Masz – rzuciła w jego stronę małą fiolkę z turkusowym płynem.
Rzut jednak był niesprecyzowany dlatego Malfoy, aby ocalić eliksir przed roztrzaskaniem się na podłodze sam musiał z poświęceniem wyskoczyć z łóżka łapiąc buteleczkę w locie.
- No, no, widzę, że jesteś gotowy na mecz z Gryfonami – skomentowała skok Dracona przypominającego w tym momencie skok pantery.
- Jędza – mruknął. Oparł się o bok łóżka sprowadzając z niego kołdrę aby się zakryć gdyż był odziany jedynie w białe bokserki. Następnie otworzył flakonik z turkusowym płynem i nie zastanawiając się długo wypił jego zawartość. W żołądku poczuł tak zwane motyle, a po chwili przyjemne łaskotanie przeleciało całe jego ciało. Nie powstrzymując łaskotek wybuchł śmiechem turlając się po podłodze. – Jędza! – powtórzył krztusząc się rechotem.
- To tak na rozruszanie – powiedziała również ze śmiechem wywołanym zachowaniem chłopaka.
Chwile później w pokoju znalazł się z powrotem Zabini zwołany krzykami.
- Co tu się stało? – zapytał lekko zdziwiony widokiem turlającego się ze śmiechu Dracona w samych bokserkach i Pansy też nie za normalnie ubraną opierającą się o biurko przyglądając się Malfoy’owi. – Słychać was w całych lochach.
- To hahahahahahahahaha przez hahahahaha nią! – wydukał blondyn.
Zabini spojrzał na swoją przyjaciółkę z dumną miną.
- Eliksir Łaskocących Żeber.
- Otóż to – zaśmiała się. – Nie mogłam się oprzeć kiedy tydzień temu zobaczyłam go u Zonka – przyznała.
- Diable hahahahahaahahahaha zrób coś! Hahahahahhaha…  - prosił  Draco.
Blaise przez chwilę cieszył jeszcze oczy cierpieniem przyjaciela po czym powiedział
- No dobra daj mu już to antidotum.
- Ale… Ja nie mam – powiedziała dziewczyna z lekką przerażoną miną.
- CO?! – wrzasnął Draco powstrzymując uśmiech, który samowolnie wykrzywiały jego usta.
- Żartowałam – powiedziała wyjmując z kieszeni swojego zielonego szlafroku flakonik z fioletową miksturą. – Ale! Pożycz mi swoją szatę – zażądała.
- Co?! – powtórzył. – Nie ma mowy.
- No to nie – powiedziała z obojętną miną.
- Dla kogo?  Hahahahahhahaha – wykrztusił.
- Kolegi – odparła wymijająco.
- Nazwisko – warkną, ale później znów się roześmiał.
- McLaggen.
- Gryfon?! – śmiech. – W życiu nie pożyczę jakiemuś Gryfonowi – śmiech. – Mojej szaty. – Śmiech.
- A Granger to co? – fuknęła.
- Ona hahahaha, jest moją partnerką na hahahahhahaha, bal, więc jej daję hahahahaha, szatę.
- Masz ich z pięć – odparła.
- A jak ci oddam – śmiech.  – To zostaną mi trzy – śmiech.
- Przecież ci zwrócę. Upraną i wyprasowaną – burknęła lekko tracąc cierpliwość.
- Nie zamierzam – śmiech. – później tknąć tych szmat – śmiech.
- Nie to nie! A antidotum sam sobie znajdź – żachnęła zmierzając w kierunku wyjścia, gdy Draco krztusił się śmiechem.
- Dobra już! – śmiech. – W szafie – śmiech.
Pansy zatrzymała się w połowie kroku ze zwycięskim uśmiechem rzuciła mu buteleczkę tym razem celniej i ruszyła w kierunku szafy.
Blaise, który do tej pory przyglądał się całej sytuacji z rękoma skrzyżowanymi na piersiach i znudzoną miną, ziewną .
- Sądziłem, że będzie zabawniej – rzucił wychodząc.
- Dzięki Smoku – powiedziała uradowana dziewczyna i również wyszła z dormitorium Dracona teraz oddychającego głęboko.
Żebra bolały go jakby ktoś połowę z nich połamał, a na mięśniach brzucha czuł zakwasy. Ponad to ból głowy wrócił tak samo jak zły humor z podwojoną siłą.


Nie tylko Draco Malfoy czuł się w tym dniu nędznie. To samo uczucie ogarnęło Hermione, która o 9.30 była zmuszona wstać. Wczorajsza lekkość i zapał do życia z jakim weszła do Pokoju Wspólnego Gryfonów po spotkaniu z Ronem wyparował. Na jego miejsce wskoczył ból głowy i głód. Z nie małym trudem wstała z łóżka. Krzywołap dał o sobie znać głośnym miałczeniem jednak zignorowała jego żądania o chwile uwagi. Ciężkim krokiem poczłapała do szafy i wyciągnęła z niej dżinsy, biały podkoszulek, koszulę w kratę i bieliznę. Weszła do łazienki odbywając poranną toaletę włączając do niej szybki prysznic. Po piętnastu minutach wyszła już ubrana i z nieco lepszym samopoczuciem zaczęła suszyć włosy różdżką.
Gdy włosy miała już suche i uczesane w wysoki kucyk zlitowała się nad swoim pupilem napełniając jego miseczkę na karmę i mleko.
Zauważyła, że do śniadania zostało jej już tylko pięć minut w pośpiechu założyła szatę i wyszła, lecz ból głowy nie przestawał.
Weszła do Wielkiej Sali z niemałą satysfakcją oglądając pracę jaką wczoraj wykonała reszta prefektów. Choć większość ozdób była zakryta zaklęciem kameleona, te które było widać eksponowały się ładnie.
Uczniowie byli bardzo podnieceni wieczornym wydarzeniem więc gwar istniał jeszcze głośniejszy niż zazwyczaj.
Hermiona szła przez środek komnaty na jej końcu przy stole nauczycielskim zauważyła Georga pogodnie rozmawiającego z profesorem Flitwick’iem. Rudy chłopak również zauważył dziewczynę posyłając jej wesoły uśmiech na przywitanie, na który odpowiedziała.
Humor dziewczyny powoli się poprawiał jednak gdy doszła do swojego stałego miejsca przy stole Gryfonów ból głowy, głód i złe samopoczucie wróciło na widok obrażonej miny Ginny i zaciskającego pięści Harry’ego siedzącego parę miejsc dalej.
- Cześć – przywitała się.
- Hej – warknęła Ginny do swoich grzanek.
- Okej, to ja poczekam – mruknęła Hermiona wiedząc, że kłócenie się z przyjaciółką jest bez sensu.
Smarowała swoje tosty dżemem brzoskwiniowym w milczeniu, kiedy do stołu Gryfonów dosiadł się George w wyśmienitym humorze.
- Cześć, dziewczynki. Co tam? – wepchnął się między Hermioną, a Seamusem.
Weasley jakby nie zauważał, że nad nim gromadzą się czarne chmury.  Nieświadom jak blisko jest zagrożeniu bezczelnie podkradł siostrze grzankę, którą przed chwilą postawiła na talerzu, by napić się soku dyniowego.
Hermiona spojrzała niepewnie na Ginny, która wyglądała jakby walczyła ze sobą, by nie wybuchnąć na środku Wielkiej Sali. Potem przeniosła wzrok na George’a, który nadal uśmiechał się wesoło.
- Jakbyś przed chwilą nie zabrał mi tosta byłoby o wiele lepiej – syknęła ruda, która mimo trudu ogarnęła chęć mordu brata.
- Aha, czyli nadal nie w humorze – stwierdził George. – Z kim idziecie na bal? – zapytał zdawkowo zajadając się zdobyczą ukradzioną z talerza Ginny, gdy ta przerzuciła się na owsiankę.
- Justyn Finch–Fletchley – odpowiedziała Ginny nieco spokojniejszym tonem, ale jej dłoń mocno ściskała łyżkę.
Hermione przeszedł dziwny dreszcz zawstydzenia. Udawała, że niedosłyszała pytania starannie smarując swojego tosta.
- A ty prefekciku? – zapytał George spoglądając na Gryfonkę.
- Z drugim prefektem naczelny – mruknęła szatynka, po czym sięgnęła do po szklankę z sokiem dyniowym.
- A kto jest drugim prefektem naczelnym? – nie dawał za wygraną.
Kąciki ust Ginny lekko drgnęły w górze, a dłoń na łyżce nieco się rozluźniła. Między trójką zapadła cisza. Fred spoglądał to na Hermione to na siostrę z pytającym uśmiechem. Ta druga jakby zwalczała uśmiech, gdy pierwsza uciekała od jego wzroku.
- Więc? – domagał się George.
Ginny już otwierała usta, kiedy Hermiona ją wyprzedziła i powiedziała:
- Dowiesz się na balu.
Ruda spojrzała na swoją przyjaciółkę z lekkimi pretensjami, ale ona tylko wzruszyła ramionami.
- Okej, czyli mam się bać? – zmierzył Hermione wzrokiem jakby szukał wskazówki.  
Powinieneś! – odparła Ginny zanim Hermiona otworzyła usta. – Jak to zobaczysz to szczena ci opadnie!
- Czy to ten cały Smith? – próbował zgadnąć na co ruda energicznie pokręciła głową, zapominając o całej złości.
Hermiona popatrzyła na nich ze znudzeniem, kiedy George po pierwszych dość normalnych pomysłach, kiedy był nawet blisko odgadnięcia partnerki szatynki, mówiąc Blaise Zabini, jednak po tym błędnym strzale, zaczął dawać coraz bardziej oryginalne pomysły.
- Filch! Jęcząca Martą? O! Na pewno jakimś skrzatem domowym! Myślałem, że ta cała wesz już ci minęła… - zgadywał energicznie, a Ginny co chwila wybuchała śmiechem (troszkę przy głośnym) i kiwała przecząco głową.
Panna Granger przeleciała wzrokiem po każdym stole uczniowskim. Puchonów było najwięcej, bo pustych miejsc naliczyła tylko pięć, kiedy przy stole Ślizgonów dziur było o wiele więcej. Między innymi nie było Malfoya, co spostrzegła od razu, bo kiedy obrzucała wzrokiem stół Slytherinu jego platynowe włosy wyróżniały się od razu  – a przynajmniej tak sobie to tłumaczyła, bo prawdą było to, że zawsze jej oczy najpierw kierują się w stronę jego zwykłego miejsca. W Ravenlaw’ie można było wyczuć zmęczenie, większość uczni jadło swoje śniadanie z zamkniętymi oczami, a nawet trzech chłopców (w tym Terry Boot) zanurzyło głowy z ręce położone na stole – spali. Hermionie przyszła na myśl impreza. Stół Gryfonów zostawiła sobie na koniec. Pustych miejsc nie było tak dużo jak u Ślizgonów czy Krukonów jednak w powietrzu wisiała napięta atmosfera (pomijając fakt, że Ginny co chwila wybuchała śmiechem), Neville siedział na początku stołu od strony wejścia do Wielkiej Sali. Jadł z markotną miną bekon z jajkami wśród pierwszo i drugo roczniaków. Najwidoczniej unikał jej wzroku, bo gdy tylko napotkał brązowe tęczówki Gryfonki szybko znajdywał inny, ciekawszy punkt do obserwacji, na przykład dzbanek z sokiem dyniowym. Teraz Hermiona spojrzała na Harry’ego, który tępo wpatrywał się w chichoczącą Ginny.
- No nie wiem…  Gruba Dama? – zapytał z poddaniem George, któremu pomysły się już skończyły.
- Dowiesz się na balu – powtórzyła znudzona Hermiona, która od pory napełnienia swojego żołądka jedzeniem, zaczęła ponownie czuć ból głowy.
- No ale teraz jak już zaczęłyście to ja nie wytrzymam do wieczora – powiedział jak małe dziecko, które pilnie potrzebuje do łazienki.
- Panie Weasley, mogę prosić? – do stołu Gryfonów podeszła McGonagall z nieco surową miną.
- Do tańca? – zdziwił się rudy. – Zaczynamy już bal?
- Na słówko, Weasley.
- A już myślałem – rzekł udając wielki zawód.
- Czemu nie chcesz mu powiedzieć? – Ginny zwróciła się do przyjaciółki, gdy McGonagall odchodziła z Georgiem.
- Tak po prostu, żeby miał niespodziankę – mruknęła.
- Serio? – spojrzała na nią z politowaniem.
- A nie sądzisz, że brzmi to co najmniej komicznie? Dręczyłby mnie tym do końca życia.
- Przecież i tak się dowie.
- Ale przynajmniej nie z moich ust – opowiedziała wychodząc z ławki, chcąc jak najszybciej skończyć tą rozmowę.


Dochodziła siedemnasta. W dormitorium Gryfonek panował totalny harmider. Lavender siedziała na szkarłatnym fotelu w samej koronkowej bieliźnie koloru pudrowego różu, maseczce na twarzy zapewniającej miękkość i gładkość skóry czekając, aż błękitny lakier wysechł na jej przedłużonych paznokciach. Parvati Patil skubała sobie brwi, których teraz trudno było zobaczyć. A Wiktoria Frobisher ze szczoteczką do zębów w buzi zawzięcie szukała swojego drugiego buta.
- Powinnam mu wczepić jakiś czip – mruknęła kiedy schylała się pod łóżko Ginny, która przed chwilą wróciła z biblioteki.
- Nie szykujesz się? – zagadnęła ją Brown.
- A która jest godzina? – zapytała marszcząc brwi.
- 17.02 – odpowiedziała spoglądając na zegar.
Weasley mruknęła coś nie wyraźnie wstając powoli z łóżka, na które przed chwilą się położyła.
Nie zdążyła jednak nawet dojść do szafy, kiedy do dormitorium wleciał ciemny puchacz przez otwarte okno. Do jego nóżki była przyczepiona mała koperta. Ptak podleciał do Ginny siadając jej na ramieniu i wyciągając nóżkę z gracją. Ruda odebrała list, a puchacz natychmiast wyleciał na dwór.

Bądź o 17.40 w Pokoju Życzeń.pałby jeszcze dłużej gdyby nie Zabini, który chszątał się po jego dormitorium nie za specjalnie starając się utrzymywać ciszę.
- Muszę zmienić hasło – burknął sam do siebie blondyn wynurzając głowę z pościeli.
- Witaj Smoczku, mamy dzisiaj cudowny dzień, nieprawdaż? – uśmiechnął się zadziornie do przyjaciela nadal szukając czegoś w kufrze.
- Spadaj, łeb mi pęka – jęknął ponownie zanurzając się w poduszkę.
- Widzę, że wczoraj nieźle zabalowałeś – spojrzał znacząco na walającą się po podłodze butelkę po whisky. – Ile ty tu tego przywiozłeś? Mogłeś mnie zaprosić, a nie sam wpieprzyłeś całą Ognistą.
- Czasem trzeba pomyśleć Diable. Do kogo ja to mówię, przecież ty nie wiesz co to mózg – znów 
                                                        Blaise
- Zabić to mało – mruknęła podenerwowana.
- Słucham? – zapytała Brown.
- Nic, nic. Muszę się streszczać – powiedziała, po czym zgniotła list wrzucając go do kosza.


- Czego chcesz? – zapytała na wstępie.
- Czyżbyś zapomniała o naszej zemście? – zapytał chłopak siedzący jak do tej pory na czarnej kanapie w czarnym garniturze i złotym krawacie.
- Miałam nadzieje, że ty zapomniałeś – przyznała Ginny.
Była już w swojej kreacji na bal. Ubrana w czarną, satynową sukienkę bez ramiączek, z dekoltem układającym się serce i rozkloszowanym dołem, sięgającym przed kolano. Włosy zaczesane były do tyłu tworząc luźny i wytworny splot, a twarz pokryta makijażem podkreślającym oczy, który teraz błyszczały w świetle świec. Dodatki takie jak szpilki i kopertówka były w kolorze żółci. Długie kolczyki lekko zahaczające o ramiona i bransoletka na prawej ręce składająca się z dużych błyszczących kamieni były koloru czarnego.
Zabini w ostatniej chwili ugryzł się w język, by z jego ust nie wyleciał komplement dla Gryfonki.
- Nigdy bym nie zapomniał. Więc co działamy tak jak ustaliliśmy, tak?
- Skoro nie mam wyboru – jęknęła trochę zniecierpliwiona. – Tylko pamiętaj, to był twój pomysł, twoje wykonanie, ja tylko pomagam!
- Tak, tak, zdążyłaś mi to powiedzieć jakieś milion razy – powiedział znęcony. – Dobra radziłbym się zbierać, bo zostało dziesięć minut – powiedział wstając i zabierając z oparcia kanapy szatę Hufflepuffu.
- Racja – powiedziała wychodząc z komnaty.
- Jak miło, że w końcu przyznałaś mi racje pszczółko – uśmiechnął się cwaniacko kiedy szli już korytarzem. Mówiąc to przybliżył się do niej i dyskretnie włożył jej w dłoń flakonik z amortencją czego wcześniej zapomniał zrobić.


Hermiona usłyszała pukanie do drzwi. Zakładając kolczyk skierowała się do nich, by przywitać gościa. Ku zdziwieniu przed jej oczyma ujrzała Malfoya.
Dziwne uczucie ogarnęło jego ciało gdy zobaczył Granger. Nigdy tego emocji nie czuł, ale była ona przyjemna. To co widział u Gladraga było niczym przy tym co widział teraz. Widok dziewczyny kompletnie go zaskoczył. Miała na sobie sukienkę kupioną w Hogsmeade, jednak nie była ona taka jak ją sobie zapamiętał. Różniła się kolorem. Barwę jeżyny zastąpił intensywny zielony. Był zadziwiony zmianą odcieniu dobrowolnie, jednak to nie zmiana wywołała w nim to miłe uczucie. To wrażenie zawdzięczał całemu widokowi dziewczyny. Jej proste włosy związane gumką na poziomie łopatek tworząc luźny kucyk, brąz grzywa opadająca swobodnie na czoło. Mocno podkreślone usta czerwoną szminką, tego samego odcienia szpilki, srebrny pierścionek z niewielkim diamencikiem i do zestawu kolczykami. To wszystko sprawiło, że jego serce na  moment zamarło, żeby po chwili tłuc się o żebra.
- Jest dopiero w pół do szóstej – zauważyła.
- Pansy chciała mnie ogolić – odparł poważnie. – Woskiem – dodał.
- Uuu… - Hermiona zrobiła kwaśną minę otwierając szerzej drzwi. – Kto cię tu wpuścił? – zapytała podchodząc do szafki nocnej.
- No ty… przed chwilą – powiedział pokazując palcem drzwi. – Masz sklerozę, Granger?
- Chodziło mi o Pokój Wspólny – powiedziała patrząc na niego z politowaniem.
- Potter, oczywiście nie po dobroci… - poprawił swój zielony krawat.
- Widzę, że żarcik ci się wyostrzył, Malfoy – ponowiła wzrok. – Przydaj się na coś i zapnij mi naszyjnik – wręczyła mu złoty wisiorek z zawieszką w kształcie lwa.
- Wierna Gryfonka – prychnął spoglądając na ozdobę.
- To mój znak zodiaku, idioto – odparła odwracając się do niego plecami.
- Jak już to Draco, Granger – powiedział trochę groźnie rozpinając biżuterie.
- Sam do mnie mówisz po nazwisku – zauważyła, gdy chłopak przybliżył się do niej.
- Dlatego, że ty mówisz do mnie po nazwisku – podniósł dłonie nad jej ramionami, by założyć naszyjnik. Z tej odległości mógł poczuć zapach jej perfum.
- Czyżby? – uśmiechnęła się zadziornie, choć wiedziała, że tego nie widzi.
Po chwili poczuła na swojej skórze jego zimne palce, jednak dotyka trwał może dwie sekundy.
- No pewnie – powiedział nadal nie odchodząc.
Przez chwile stali tak w milczeniu, a ona czuła jego oddech na swoim karku. Szybko jednak oprzytomniała odwracając się do niego przodem.
- W takim razie, dziękuje, Draco – powiedziała uprzejmie.
- Nie ma sprawy, G-Hermiono – odpowiedział również teatralnie miło.
Dziewczyna czując, że jest za blisko gdyż zapach mięty nadal był w jej nozdrzach odeszła parę kroków do swojego pupila, który właśnie wyszedł spod pościeli.
- Masz kota? – zdziwił się blondyn.
- No co ty nie powiesz – powiedziała gdy brała Krzywołapa na ręce, który na widok Malfoya nastroszył się charcząc. – Zna się na ludziach – powiedziała pieszczotliwie głaszcząc go na uchem.
- Jasne – prychnął. – Nienawidzę kotów, mam na nie alergie od dziecka – powiedział po czym kichnął.
Hermiona zachichotała.
- Wiesz chyba on też za tobą nie przepada – zauważyła gdy kot nadal charczał. Odłożyła go na łóżko gdzie złożył się w kulę mrożąc Dracona wzrokiem.
- Przykre – powiedział, po czym znów kichnął. – Co w tym takiego zabawnego – spojrzał na nią spode łba.
- Śmiesznie kichasz – odpowiedziała chichocząc.
- Bardzo śmiesznie -  prychnął. Odkąd pamiętał Diabeł lubił się z tego śmiać. – Czemu zmieniłaś kolor sukienki? – zapytał chcąc zmienić temat.
- Taki kaprys – powiedziała wzruszając rękami. – Czy nie powinniśmy zejść tam wcześniej, żeby zdjąć zaklęcia kameleona i wszystko posprawdzać? – zapytała.
- Terry z Luną powiedzieli, że się tym zajmą – odpowiedział zdawkowo rozglądając się po komnacie.
- Ale to my jesteśmy prefektami naczelnymi.
- Trzeba było, być tak łaskawą i zjawić się wczoraj na ostatnim spotkaniu – odpowiedział przyglądając się fotografiom na biurku.
- Super – burknęła. – Czego szukasz? – zapytała.
- Tak, oglądam  - rzucił nawet się nie odwracając. – Czemu te zdjęcia się nie ruszają? – wziął do ręki jedno z fotografii oprawionych w drewniane ramki.
Na obrazie była widniała mała Hermiona w słodkich wysokich kucykach ozdobionych kokardkami. Siedziała na huśtawce nie dotykając nóżkami o ziemi. Na kolanach trzymała grubą książkę otwartą mniej więcej w połowie. Z serdecznością uśmiechała się do aparatu pokazując małe ząbki. Dodatkowego uroku dodawały jej wielkie okulary i piegi rozrzucone na całych policzkach i nosie.
- Bo to mugolskie zdjęcie, pamiątka z dzieciństwa – odpowiedziała przyglądając się poczynaniom chłopaka. – No co? – zapytała widząc jak chłopak zaczyna się śmiać.
- Ile w tedy miałaś lat? – zapytał z uśmiechem. Ku zdziwieniu Hermiony nie był to kpiący czy złośliwy uśmieszek, był… inny, nigdy go nie widziała.
- Z pięć lat – powiedziała podchodząc do biurka.
- I już czytałaś książki – zdziwił się z tym samym uśmiechem. – Co to?
- Alicja w Krainie Czarów – odpowiedziała.
- A o czym to?
- O dziewczynie, która odkrywa magiczny świat wpadając w króliczą norę.
- Serio? – spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Miałam w tedy pięć lat! – oburzyła się wyrywając mu zdjęcie z rąk.
- I umiałaś już czytać, dzieci w wieku pięciu lat zazwyczaj ledwo co składają sylaby w słowa – powiedział nie kryjąc zdziwienia.
- Potraktuje to jako komplement – odparła uśmiechając się złośliwie.
- A to? – wziął do ręki kolejną fotografie, tym razem była na niej Hermiona z wysokim brunetem. Dziewczyna wyglądała na około  trzynaście lat. Stała na palcach całując policzek chłopaka, który wyglądał na nieco starszego.
- Em… z kuzynem – odpowiedziała szybko próbując odebrać mu zdjęcie, jednak tym razem był na to przygotowany i szybko cofnął rękę.
- Czyżby? – podniósł jedną brew. – Ja z moimi kuzynkami nie obściskujemy się i nie dajemy słoneczników – mówił nadal trzymając zdjęcie w bezpiecznej odległości.
- Miał na imię Dermont, poznałam go we Francji na wakacjach – odpowiedziała gdyż wiedziała, że i tak w końcu mu to powie.
- Czyli nie kuzyn? – uśmiechnął się złośliwie.
- Nie  - mruknęła z zaczerwienionymi policzkami.
- Pierwsza miłość?
- Można tak powiedzieć – rzekł trochę skrępowana. Śmiech Malfoya rozniósł się po pokoju. – Zabawne – burknęła teraz nieco obrażona.
- A ja myślałeś, że Wieprzelej nią był – znów wybuchł śmiechem, co pozwoliło Hermionie na odebranie swojej własności. – Kiedy go poznałaś? – zapytał trochę poważniej, ale kąciki jego ust lekko drgały ku górze.
- W trzeciej klasie – odpowiedziała nadal naburmuszona. – Następnym razem ja wbije do twojego pokoju i będę się naśmiewała z twoich najlepszych wspomnień – syknęła przygarniając fotografie do swojej piersi.
- Już się tak nie denerwuj, przecież żartuje, Hermiono – mocno zaakcentował jej imię. – Zresztą ty widziałaś moje zdjęcie.
- Jakie zdjęcie? – zmarszczyła czoło całkowicie zbita z tropu.
- Matka mi je dała na King Cross. Nie zdążyłem go wyrzucić, a ty perfidnie je zobaczyłaś.
- To z tym pluszakiem? – przypomniała sobie. – Wcale nie perfidnie tylko samo mi się rzuciło w oczy. Poza tym czemu chciałeś  wyrzucić to zdjęcie?
- A po co mi one? – zapytał próbując udawać politowanie.
- Na pamiątkę czy coś w tym guście… zazwyczaj do tego służą zdjęcia.
- Mi to nie jest potrzebne – rzucił niedbale i żeby czymś się zająć spojrzał na zegarek. – Na Merlina jest dziesięć po osiemnastej!
Hermiona zrobiła przerażoną minę i biegiem ruszyła do drzwi.
- Żartowałem – powiedział z rozbawioną miną. – Ale jak się nie pospieszymy to się spóźnimy – dodał jeszcze raz zerkając na zegarek.
Była 17.58.


***

Witajcie ;) Wiem, że jesteście rozczarowani tym rozdziałem, ale to przez to, że pisałam go w pośpiechu, gdyż dziś wyjeżdżam i nie będę miała jak pisać. Dlatego postanowiłam, że podzielę ten rozdział na części, by dodać chociaż część. 
Mój wyjazd oznacza również to, że na drugą połowę będziecie musieli poczekać. Przepraszam i mam nadzieje, że będzie cierpliwi :) 
PS. Rozdział dodawany w pośpiechu więc nawet nie zdążyłam go sprawdzić (w połowie), więc przepraszam za wszystkie błędy!

poniedziałek, 15 lipca 2013

Rozdział 11

- ZABINI! Za-abiję cię… - potężne warknięcie Ginny przeistoczył się w westchnięcie.
Dym, który agresywnie wyłonił się z kociołka z sekundy na sekundy stawał się bardziej przejrzysty.  Teraz Ruda mogła zobaczyć czarnoskórego krztuszącego się mgłą. Gniew dziewczyny wyparował wraz z ujrzeniem Ślizgona, teraz na jego miejsce wkroczyła pewna ulga, a po chwili radość. Wszystko wokół niej zaczęło lekko falować, a w powietrzu unosił się zapach świeżych jagód pomieszanych z sosnowym drewnem.
Blaise spojrzał na dziewczynę, która od paru sekund wpatrywała się w niego  z zadumą. Jakaś niewidzialna siła łaskotała go w  okolicach żeber. Do jego nozdrzy wpłyną zapach cygara i cynamonu. Wgłębił się w brązowe oczy rudowłosej kobiety. Poczuł, że ta kobieta jest bardzo piękna, chciał jej dotknąć, by sprawdzić czy jest prawdziwa. Podszedł do niej z głupawym uśmieszkiem wypisanym na twarzy.
- Jesteś śliczna – mruknął dotykając jej ramienia.
- Te twoje oczy – rozmarzyła się dziewczyna. – Są takie seksowne…
- Pójdziesz ze mną na bal? – zapytał z powagą chłopak, który czuł, że mówił te słowa mimo wolnie, aczkolwiek chciał by były one  wypowiedziane.
Na policzkach dziewczyny zmaterializowały się rumieńce, poczuła wielkie uczucie, którym obdarzyła Ślizgona. Czuła, że go kocha, choć nie wiedziała jak to się stało, po prostu to wrażenie urosło gdzieś w okolicach serca.
- Oczywiście! – krzyknęła z radością na co chłopak porwał ją w ramiona składając namiętny pocałunek na wargach Gryfonki.
- Pobierzmy się i miejmy małe Diabełki! – uradował się Zabini, między pocałunkami.
W tym momencie mgła wyparowała. Oboje poczuli jakby ktoś wylał na nich niespodziewanie kubeł zimnej wody podczas głębokiego snu. Para zrobiła wielkie oczy czując nawzajem swoje wargi.
W ułamku sekundy znaleźli się napo dwóch końcach komnaty z przerażonymi minami.
- C… Co… Co było to?! – Ginny chciała wykrzyczeć te słowa, lecz zdziwienie jakie ogarnęło jej głowę, nie pozwoliło nawet dobrze sformułować zdania.
- Ja… Nie wiem – przyznał Blaise z wielkimi oczami. – Musieliśmy coś pomieszać w przepisie.
- Musieliśmy?! – warknęła ruda coraz bardziej rozumiała co się przed chwilą wydarzyło. Jednak ta świadomość nie pomagała jej.  – To ty robiłeś ten eliksir, to ty wymyśliłeś cały ten cudowny plan ośmieszenia Malfoy’a na balu! Podajmy mu amortencje, będzie uganiał się z Granger przez cały bal i to przy wszystkich. Ja to mam łeb! – przedrzeźniała go, podchodząc bliżej z wojowniczą miną. – To wszystko twoja wina idioto!
- Może to ty wzięłaś, ze składniki? – spytał spokojnie, aczkolwiek groźnie.
Tu dziewczyna zamilkła. To faktycznie mogło mieć sens. Poczuła się nieco głupio, co można było rozpoznać po różowych plamkach na twarzy.
Na jej szczęście nie musiała odpowiadać na to pytanie, gdyż w kociołku zaczęło wrzeć, jakby za chwile mikstura miała wykipieć. Ślizgon podbiegł do stołu wyłączając ogień, po czym chwycił chochle i zaczął ją energicznie mieszać gdyż substancja zaczęła gęstnieć. Książka z przepisami leżała na swoim miejscu, lecz trudno było z niej cokolwiek rozczytać, gdyż ponad milimetr dziwnego pyłu – jakby brokatu – przykrył powierzchnie stronic.
Gdy Blaise walczył z  eliksirem, który coraz bardziej swoją konsystencją przypominał beton, Ginny zdmuchnęła posypkę z książki.
- Naucz się czytać Zabini – powiedziała z satysfakcją. – …dodaj fiołki, astry, jaśminy LUB irysy. – przeczytała. – W nawiasie kwiatów NIE należy łączyć.
- Sądziłem, że to wzmocni eliksir – burknął.
- Twoje „sądziłem” kosztowało nas upokorzenie. Moje gratulacje – rzekła ze złośliwym uśmieszkiem.
- Daj już sobie spokój Wiewióro i mi lepiej pomóż – prychnął.
- Po co? Przecież to już nadaje się do wyrzucenia. Ja się zmywam, nie wiem czy wiesz ale właśnie zaczęła się kolacja – powiedziała zerkając na zegarek.
- Czyli nie chcesz zemsty? – zapytał z cwaniackim uśmieszkiem.
- Chcę, ale znajdę sobie bardziej wykształconego wspólnika – tu znów wzięła książkę do rąk. – Gdy pominiesz pewien składni, pomieszasz kolejność (etc.) eliksir może wytworzyć opary, powodujące te same działanie co amortencja. Jednak zakochanie w osobie, którą zobaczy jako pierwszą nie trwa długo, gdyż mgła szybko znika – zakończyła zamykając głośno książkę.
- Nie zwróciłem uwagi – bąknął lekko obrażony. – No… ale nie było tam niczego o podaniu takiego eliksiru jakiemuś Smokowi, więc możemy spróbować – odparł szybko.
- Na Merlina, co ci tak zależy?
- A nie uważasz, że byłoby to zabawne? Wyobraź sobie Smoka biegającego przez cały czas za Granger z kwiatami krzycząc komplementy.
- Już mi to mówiłeś – przypomniała mu nieco zniecierpliwiona. – Ale… czemu sam tego nie chcesz zrobić?
- Bo samemu będzie nudno, na szlabanie… to znaczy jeśli coś nie wyjdzie – dodał szybko widząc, że brwi dziewczyny podskakują do góry.
- Przekonałeś mnie – powiedziała z ironią.
- Tchórzysz? – teraz on podniósł brwi, a usta automatycznie wykrzywił w złośliwym uśmiechu. Wiedział, że tchórzostwo dla każdego Gryfona jest słabym punktem.
Jak widać na Ginny ona również uznawała tą cechę charakteru za największą zniewagę, bo jej usta zwęziły się w cienką kreskę (podobnie jak u McGonagall), a cała jej postura zesztywniała.
- Dobra – uznała sucho. – Skoro tak bardzo troszczysz się o swojego kumpla, żeby podawać mu świństwa swojego wytworu to okej – powiedziała jakby zła na siebie. – To twój przyjaciel.
Zabini  skwitował to tylko uśmiechem triumfu.


Do balu, którym żył już cały Hogwart został tylko jeden dzień. Sytuacja przypominała podobną do tej sprzed trzech lat kiedy to odbywał się Bal Bożonarodzeniowy. Dekoracje można było podglądać już nie tylko w Wielkiej Sali. Na korytarzach, aż świeciły flagi, szaliki, maskotki domów. Teraz już nie tylko prefekci przygotowywali szkołę na bal. Do pomocy przyszły skrzaty domowe, które ochoczo rozwieszały serpentyny i sprzątały wszystkie zakamarki Wielkiej Sali. Wsparciem byli również nauczyciele, którzy chętnie zdradzali ciekawe zaklęcia dekoracyjne. Jednak największą podporą była cała reszta uczni. To oni byli odpowiedzialni za korytarze. Każdy dom chciał mieć jak najwięcej swoich barw, choć ta wiadomość nieco zaniepokoiła McGonagall, która obawiała się kolejnych kłótni i zamieszek, nie było powodów do nie pokoju. Nawet Ślizgoni robili to z przyjaznymi minami. Można było powiedzieć, że metoda nowej dyrektorki naprawdę się sprawdzała.
Z powodu iż pracy było jeszcze dużo, nauczyciele nie zadali uczniom prac domowych. Ten fakt pozwolił Hermionie poświęcić chwile na odwiedzenie skrzydła szpitalnego, gdzie nadal leżał Ron.
Od kłótni, która miała miejsce dwa tygodnie temu nie widziała rudzielca. Z tego co wynikało z opowieści Ginny i Harry’ego czuł się już lepiej, ale na bal nie miał pozwolenia wyjścia, co go trochę zdołowało. Hermiona pomyślała, że warto wybyło zrobić mu niespodziankę i odwiedzić Gryfona. Chciała się z nim pogodzić. Tęskniła już za jego głupkowatym uśmiechem i często bezsensu wypowiedziami.
Weszła do dużej komnaty, gdzie Ron tępo wpatrywał się w widok za oknem: wiatr targał korony drzew Zakazanego Lasu, a krople wody przecinały spokojną tafle wody. Wraz z zamknięciem potężnych drzwi sali rudowłosy rzucił okiem w ich stronę. Spojrzał w orzechowe oczy dziewczyny ze smutkiem. Kontakt wzrokowy trwał może dwie sekundy, kiedy chłopak odwrócił twarz do dawniejszej pozycji. Hermiona mimo wszystko poszła dalej. Z kamienną miną przechodziła przez łóżka zaciskając pięści. Gdy w końcu dotarła do łóżka Rona mogła dostrzec gojące się zadrapania i otarcia wynikające w wypadku. Dopiero teraz przypomniała sobie ich ostatnią tak bardzo ją bolącą rozmowę.
- Cześć – powiedziała cicho siadając na łóżku obok. – Jak się czujesz? – zapytała, a jej głos odpijał się od ścian, choć był ściszony prawie do szeptu.
- Bywało lepiej – burknął.
- Nadal się gniewasz?
- Wcale – powiedział, a ironia kipiała z tego zdania.
- Eh… Posłuchaj mnie, czy my musimy się kłócić o Malfoy’a? Ja rozumiem, że to co widziałeś mogło wydawać ci się… poczułeś się tym urażony… Ale przyznaj, że Gryfonka i Ślizgon razem słabo brzmi, szczególnie jak mówi się o szlamie i arystokracie – mruknęła. – Więc proszę zapomnijmy o tym. Tego dnia kiedy się pokłóciliśmy…  w tedy bardzo dużo myślałam i postanowiłam, że po balu ostatecznie zakończę kontakty z Malfoyem… nawet jeśli ma mnie to kosztować odznaką prefekta – tu zakończyła dając Ronowi czas na przemyślenie.
- Wiesz…  powiedział po chwili. - Ja w tedy też w tedy długo rozmyślałem i… to nie była prawda o tym, że nie jesteś prawdziwą Gryfonką… - widać było, że przyznanie jej racji dużo go kosztowało. – Tęskniłem za tobą.
Po Hermionie przeleciał dreszcz ulgi. Podeszła, a raczej podskoczyła do łóżka rudzielca przytulając go z całych sił. Bardzo go kochała i nie chciała już nigdy stracić tych brązowych oczy, rudej czupryny i piegów rozrzuconych po całej twarzy.
- Ja za tobą też – mruknęła rozkoszując się ciepłem swojego najlepszego przyjaciela.



Wracała ze skrzydła szpitalnego z wypiekami na twarzy i szerokim uśmiechem. Spotkanie z Ronem, którego bardzo się obawiała, okazało się jednym z ich najlepiej spędzonych chwil razem. Pomimo starań efektu rumieńca i szerokiego uśmiechu pozbyć się nie mogła. Dodatkowo czuła w środku pewną lekkość, która jakby unosiła ją w powietrzu. Chociaż tego dnia opuściła dwa posiłki nie czuła głodu. Wystarczało jej to uczucie, które wyniosła ze Skrzydła Szpitalnego gdy pani Pomfrey kazała jej wyjść. Odniosła wrażenie, że tym afektem mogła by się żywić do końca życia.
- Woskowe trolle – powiedziała, a Gruba Dama posłusznie otworzyła jej wejście do Pokoju Wspólnego Gryfonów.
Dopiero gdy przekroczyła wysoki próg dziury w portrecie do jej uszu wleciały krzyki.
- Co tu się dzieje? – zapytała nieco zdezorientowana, jakby przespała tydzień ze swojego życia.
Przed nią na samym środku pokoju toczyła się walka słowna między Ginny, a Harrym, wokół nich stało wiele uczniów z wyższych klas. Niespodziewanie wśród tłumu ujrzała Georga Weasley’a, co wprowadziło w niej jeszcze większe zamieszanie. 
Rudowłosy były Gryfon przypatrywał się temu starciu ze skrzyżowanymi rękoma na piersiach i łagodnym uśmiechu. Wydawało się, że tylko on dostrzegł przybycie Hermiony, bo spojrzał na nią i kiwnął głową na przywitanie. Gryfonka była jednak zbytnio zadziwiona, by pomachać mu lub nawet odpowiedzieć gest.
- Co tu się dzieje?! – podniosła głos. Ginny przerwała w połowie słowa z wrogą miną, a Harry wyglądał na mocno podrażnionego.
- Niech on ci powie! – żachnęła się ruda wbiegając na schody prowadzące do dormitorium dziewczyn.
- Nie było mnie przez pół dnia, a z Pokoju Wspólnego robi się cyrk?! – warknęła podenerwowana.
George na te słowa pogłębił nieco uśmiech.
- Nie zgadniesz kto jest naszym nowym obrońcą?! – krzyknął Potter. – NIKT! A to dlaczego?! Ginny ci się z chęcią pochwali! – ryknął i podobnie jak ruda wymaszerował do swojego dormitorium.
Po tym zdarzeniu tłum nadal trwał w środku pomieszczenia głośno obgadując wydarzenie. Hermiona podeszła do Georga, którego nie widziała już od ponad czterech miesięcy – od tego czasu w ogóle się nie zmienił, no może teraz był o wiele bardziej uśmiechnięty.
- Cześć! – przywitała się z chłopakiem krótkim przytuleniem się. – Co tu się dzieje? – ponowiła pytanie.
- Kłótnia przedmałżeńska – odparł wesoło George.
- Dużo mi to nie wyjaśnia. W ogóle co tu się dzieje?
- Co?! – zapytał chłopak, który przez gwar innych uczniów nie usłyszał pytania. Hermiona je ponowiła, lecz gdy rudy i tym razem nie zrozumiał pokazał palcem kąt w Pokoju Wspólnym koło okna.
Gdy obje się tam znaleźli mogli już spokojnie porozmawiać.
- O co oni właściwie się pokłócili?
- Ginny dała do zrozumienia Neville’owi, że jest beznadziejnym obrońcą i nie ma szans u Luny – streścił z tym samym miłym uśmiechem.
- No tak dzisiaj mieli pierwszy trening razem – zauważyła Hermiona. – A ty co tu robisz? – przypomniała sobie.
- Będę waszym nauczycielem – odparł dumnie.
- A tak naprawdę? -  spojrzała na niego z lekkim politowaniem, ale i łagodnym uśmiechem.
- Mówię serio. Zastępuje profesor Mouch przynajmniej do końca semestru. Oprócz tego robię licencje sędziego quidditcha.
- Ty i Mugoloznawstwo? – dziewczyna podniosła brwi do góry uśmiechając się złośliwie.
- Trochę fartem dostałem te fuchę… No ale lepsze to niż nic. 
- No pewnie, ale czy ty cokolwiek wiesz o mugolach? – zapytała rzeczowo.
- Przecież rok temu się go uczyłem. To proste – ruszył ramionami, a dłonie włożył do kieszeni. – Słyszałem, że szykuje się wam imprezka? – zmienił temat.
- Tak, McGonagall ją wymyśliła – rzekła wymijająco. – Co znaczy fartem?
- To znaczy, że przyjechałem tu dzisiaj, bo McGonagall załatwiła mi abym w Hogwarcie zrobił tą licencje, no wiesz taniej i w ogóle, ostatnio zrobiła się z niej równa babka. Poszedłem się do niej zameldować do gabinetu, a tam siedzi ta cała Mouch z łzami w oczach, no to ja przepraszam i wychodzę, ale McGonagall zatrzymuje mnie i składa propozycje. Powiedziała, że potrzebuje szybko kogoś na zastępstwo. Więc się zgodziłem – opowiedział jakby gadał o pogodzie.
- Nigdy nie wyobrażałam sobie ciebie w roli nauczyciela – przyznała lekko zszokowana Hermiona.
- Tak szczerze to ja też.
- A tak właściwie to co się stało profesor Mouch?
- Nie mam pojęcia, ale nie wyglądała najlepiej, mieszanka Trelawney z Quirrellem, no wiesz, kiedy jeszcze nie było wiadomo, że w turbanie trzyma Voldemorta.
Teraz to wspomnienie wywołało w Hermionie śmiech.
- To teraz jesteś naszym opiekunem – powiedziała z udawaną powagą.
- Na to wygląda. Na razie mieszkam w dormitorium chłopców na miejscu Rona, a potem przejmę gabinet po Mouch.
Rozmawiali jeszcze przez dłuższą chwile kiedy Hermiona przypomniała sobie o warcie na czwartym piętrze. Niestety dyżur ten dzieliła z drugim prefektem naczelnym. Nie była tym zachwycona i jakby tylko przypomniała sobie o tym ciut wcześniej zapytałaby Lunę o zastępstwo.
Miała już półgodzinne spóźnienie, gdyż dyżur zaczynali o 21.00.
Gdy doszła do wyznaczonego punktu patrolu do spóźnienia doszło jeszcze pięć minut. Czekała na dogryzanie Ślizgona, jednak nic takiego się nie wydarzyło. Draco siedział na parapecie oparty o ścianę. Głowę miał lekko przechyloną w prawo, a oczy przymknięte. Jego oddech był miarowy. Wyglądało na to, że spał. Dziewczyna z lekka zdziwiła się, że Ślizgona znużył sen o tak wcześniej porze, jednak gdy przypomniała sobie, że chłopak (o dziwo) zaangażował się w bal i dużo nad nim pracował stało się jasne, że był zmęczony.
Najciszej jak mogła usiadła naprzeciw Malfoy’a w podobnej pozycji, jednak jej głowa była teraz zwrócona do okna by podziwiać nocny widok na boisko quidditcha i świetliste niebo obsypane gwiazdami.
Draco najwidoczniej nie należał do osób posiadających twardy sen. Gdy Hermiona postanowiła poczytać i otworzyła książkę, którą ze sobą przyniosła jego powieki lekko zadrgały, by pochwali ujawnić szare tęczówki Ślizgona. Poprawił się na parapecie nie zauważając Gryfonki. Dopiero po chwili zorientował się gdzie i z kim jest.
- Spóźniłaś się – zachrypiał.
- Zasnąłeś – odpowiedziała nie odrywając wzroku z książki.
- No co ty nie powiesz – zironizował i znów się poprawił. – Nie byłaś na dekoracjach.
- Byłam u Rona – powiedziała zirytowana, że wciąż próbuje z nią nawiązać rozmowę. Powtarzała sobie w duchu: po balu koniec, po balu koniec.
Draco prychnął pod nosem na tą wiadomość.
- Ty sobie odwiedzasz rudzielca, a my pracowaliśmy w szóstkę.
- Ja nic nie mówiłam gdy ty na początku miziałeś się z Parkinson zamiast nam pomagać – w końcu zaszczyciła go spojrzeniem. Jednak było ono zimne i bez większych uczuć.
- Wcale się z nią nie miziałem. Nie wiesz to nie osądzaj – syknął najwidoczniej również zirytowany.
Przyzwyczaił się do osądzania go o śmierć Dumbledore’a przez innych choć i tak nie wiedzieli jak było naprawdę – już się tym tak bardzo nie przejmował. Ale teraz gdy znów został oczerniony za coś czego nie zrobił poczuł ten sam dołek.
Siedzieli tak jeszcze z piętnaście minut w ciszy kiedy Malfoy zszedł z parapetu.
- Jutro przyjdę po ciebie za piętnaście osiemnasta. Postaraj się być już w tedy gotowa – odparł sucho.
- Czekaj, gdzie ty idziesz? –zdziwiła się dziewczyna.- Zostało nam jeszcze pół godziny.
- Ja patrolowałem przez półgodziny sam ty też możesz – po tych słowach odszedł.
Hermiona na początku chciała powiedzieć, że to niesprawiedliwe… Ale to było sprawiedliwe. On sam tu siedział przez pół godziny i ona też musiała. Mimo wszystko czuła gniew. Nie wiedziała, że tak trudno siedzieć w półmroku, sama na korytarzu w Hogwarcie. Można powiedzieć, że czuła nawet strach. Samej jej wydawało się to śmieszne, ale bała się. I to nie tego, że zaraz jakieś mroczne stworzenie wyjdzie zza zakrętu, a dziwnej atmosfery panującej w nocy w szkole. Chcąc zapomnieć o tym, zajęła się pierwszym lepszym wątkiem, który przyszedł jej do głowy.
Malfoy.
Dlaczego on?! Zapytała samą siebie w duchu. Może dlatego, że ich kontakty się oziębiły od czasu sprzeczki w tunelu prowadzącym do Hogsmeade. Ostatnio przestał ją nawet wyzywać czy posyłać kąśliwe uwagi w jej kierunku. Unikał jej i był zimny, jak nigdy.
Zastanawiając się nie spostrzegła kiedy minął jej czas końca warty. Odgoniła od siebie obraz zimnych oczu Ślizgona, wiedząc, że i tak po balu już nigdy nie będzie miała prawa ich przywoływać w pamięci. Po balu koniec.

***

Następny rozdział - bal ;). Więc proszę o trochę więcej czasu i oczywiście komentarzy, bo ostatnio nie pałacie entuzjazmem, co przechodzi na mój zapał do pisania. 
Rozdział 12 powinien się ukazać za tydzień.