W końcu nadszedł ten dzień, na który Hogwart czekał już od
dawna. Bal Pojednania już dziś! Mimo, że zaczynał się dopiero o 18.00 większość
uczniów już od ósmej stoi na nogach by szykować się do wydarzenia pierwszego
półrocza – jak nazwała to szkolna gazetka.
Jednak do tej dużej grupy osób nie należał Draco, który
swoje powieki otworzył dopiero o 12.30 omijając w ten sposób śniadanie. I pewnie spodniósł głowę jednak obraz pokoju nadal był zamazany.
- Coś ty taki nie w humorze? – burknął Zabini. – Granger cię już nie chcę? W sumie to dziwię się, że w ogóle chciała – wzruszył ramionami i znów zaczął grzebać w kufrze przyjaciela.
- Ile mam ci powtarzać, że nigdy nie związałbym się z szlamą? Szczególnie gdy nosi nazwisko Granger i jest strasznie przemądrzała, arogancka, zarozumiała, nadęta, nieznośna…
- Pasujecie do siebie! – uśmiechnął się szeroko w stronę Malfoy’a.
- Naprawdę jesteś posrany – burknął po raz kolejny poddając się bólowi głowi zanurkował w poduszkę.
- To jak mi wytłumaczysz jej wizytę tutaj parę tygodni temu?
- Przyszła tu po moją różdżkę – warknął, ale wrogość została zamortyzowana przez posłanie.
- Mi mówiła, że czeka na ciebie – powiedział wyrzucając ze skrzyni pogniecioną koszule i parę spodni. – I coś o balu, że mieliście szczegóły omówić.
- Bo – chłopak lekko ostudził się tą wiadomością i zrobił kolejne podejście do wstania. – Ej! Co ty robisz?! – zauważył poczynania przyjaciela.
- Miałeś taki zajebisty żółty krawat.
- Żółty krawat? Powaliło cię do reszty? Nienawidzę żółtego.
- A to może Teo miał… - powiedział lekko zamyślony. Wstał z klęczek ruszając w stronę drzwi. – A właśnie, a jak wyjaśnisz to, że weszła tu bez hasła? – wrócił do wcześniejszego tematu.
- Bo blokadę mam tylko na Ślizgonów, ludzie z innych domów rzadko wpadają do Slytherinu – odpowiedział ciesząc się, że nie ponowił wcześniejszego pytania. – Tak właściwie to z kim idziesz na bal?
- Z Francescą Jones. W sumie jest całkiem, całkiem – odpowiedział kiedy chciał już wychodzić.
- Z czego ona? Nie kojarzę… - próbował sobie przypomnieć dziewczynę ale ból głowy słabo mu w tym pomagał.
- Hufflepuff. Przeszła z Beauxbatos w tym roku – odpowiedział zdawkowym tonem wychodząc. Ale zanim zamknął drzwi znów się wychylił i powiedział: - Uwaga, Pansy na horyzoncie.
Miał racje chwile później do jego pokoju weszła uśmiechnięta od ucha do ucha Parkinsona z wałkami na włosach, szlafroku i szczoteczką w buzi.
- Czemu cię nie było na śniadaniu? – zapytała do blondyna, który w tym czasie ocierał oczy nadal w pozycji leżącej.
- Spałem – burknął.
- Co taki bez humoru? – zapytała od razu wyczuwając ton jego głosu. – Główka boli? Wiesz… mam na to lekarstwo – powiedziała z uśmiechem.
- Co? – powiedział energicznie mrugając szybko. – Pansy wiesz, że zawsze mogłaś na mnie liczyć i że zawsze byłem po twojej stronie gdy się sprzeczałaś z Diabłem – mówił z oczami pełnymi nadziei.
Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło po czym odwróciła się na pięcie i powędrowała stronę drzwi łazienki.
- Gdzie idziesz?! – zapytał zszokowaniem i rozżaleniem. – Nie zostawiaj mnie!
- Uspokój się Draco – powiedziała chwile później wychodząc z łazienki już bez buzi pełnej piany. – Masz – rzuciła w jego stronę małą fiolkę z turkusowym płynem.
Rzut jednak był niesprecyzowany dlatego Malfoy, aby ocalić eliksir przed roztrzaskaniem się na podłodze sam musiał z poświęceniem wyskoczyć z łóżka łapiąc buteleczkę w locie.
- No, no, widzę, że jesteś gotowy na mecz z Gryfonami – skomentowała skok Dracona przypominającego w tym momencie skok pantery.
- Jędza – mruknął. Oparł się o bok łóżka sprowadzając z niego kołdrę aby się zakryć gdyż był odziany jedynie w białe bokserki. Następnie otworzył flakonik z turkusowym płynem i nie zastanawiając się długo wypił jego zawartość. W żołądku poczuł tak zwane motyle, a po chwili przyjemne łaskotanie przeleciało całe jego ciało. Nie powstrzymując łaskotek wybuchł śmiechem turlając się po podłodze. – Jędza! – powtórzył krztusząc się rechotem.
- To tak na rozruszanie – powiedziała również ze śmiechem wywołanym zachowaniem chłopaka.
Chwile później w pokoju znalazł się z powrotem Zabini zwołany krzykami.
- Co tu się stało? – zapytał lekko zdziwiony widokiem turlającego się ze śmiechu Dracona w samych bokserkach i Pansy też nie za normalnie ubraną opierającą się o biurko przyglądając się Malfoy’owi. – Słychać was w całych lochach.
- To hahahahahahahahaha przez hahahahaha nią! – wydukał blondyn.
Zabini spojrzał na swoją przyjaciółkę z dumną miną.
- Eliksir Łaskocących Żeber.
- Otóż to – zaśmiała się. – Nie mogłam się oprzeć kiedy tydzień temu zobaczyłam go u Zonka – przyznała.
- Diable hahahahahaahahahaha zrób coś! Hahahahahhaha… - prosił Draco.
Blaise przez chwilę cieszył jeszcze oczy cierpieniem przyjaciela po czym powiedział
- No dobra daj mu już to antidotum.
- Ale… Ja nie mam – powiedziała dziewczyna z lekką przerażoną miną.
- CO?! – wrzasnął Draco powstrzymując uśmiech, który samowolnie wykrzywiały jego usta.
- Żartowałam – powiedziała wyjmując z kieszeni swojego zielonego szlafroku flakonik z fioletową miksturą. – Ale! Pożycz mi swoją szatę – zażądała.
- Co?! – powtórzył. – Nie ma mowy.
- No to nie – powiedziała z obojętną miną.
- Dla kogo? Hahahahahhahaha – wykrztusił.
- Kolegi – odparła wymijająco.
- Nazwisko – warkną, ale później znów się roześmiał.
- McLaggen.
- Gryfon?! – śmiech. – W życiu nie pożyczę jakiemuś Gryfonowi – śmiech. – Mojej szaty. – Śmiech.
- A Granger to co? – fuknęła.
- Ona hahahaha, jest moją partnerką na hahahahhahaha, bal, więc jej daję hahahahaha, szatę.
- Masz ich z pięć – odparła.
- A jak ci oddam – śmiech. – To zostaną mi trzy – śmiech.
- Przecież ci zwrócę. Upraną i wyprasowaną – burknęła lekko tracąc cierpliwość.
- Nie zamierzam – śmiech. – później tknąć tych szmat – śmiech.
- Nie to nie! A antidotum sam sobie znajdź – żachnęła zmierzając w kierunku wyjścia, gdy Draco krztusił się śmiechem.
- Dobra już! – śmiech. – W szafie – śmiech.
Pansy zatrzymała się w połowie kroku ze zwycięskim uśmiechem rzuciła mu buteleczkę tym razem celniej i ruszyła w kierunku szafy.
Blaise, który do tej pory przyglądał się całej sytuacji z rękoma skrzyżowanymi na piersiach i znudzoną miną, ziewną .
- Sądziłem, że będzie zabawniej – rzucił wychodząc.
- Dzięki Smoku – powiedziała uradowana dziewczyna i również wyszła z dormitorium Dracona teraz oddychającego głęboko.
Żebra bolały go jakby ktoś połowę z nich połamał, a na mięśniach brzucha czuł zakwasy. Ponad to ból głowy wrócił tak samo jak zły humor z podwojoną siłą.
Nie tylko Draco Malfoy czuł się w tym dniu nędznie. To samo uczucie ogarnęło Hermione, która o 9.30 była zmuszona wstać. Wczorajsza lekkość i zapał do życia z jakim weszła do Pokoju Wspólnego Gryfonów po spotkaniu z Ronem wyparował. Na jego miejsce wskoczył ból głowy i głód. Z nie małym trudem wstała z łóżka. Krzywołap dał o sobie znać głośnym miałczeniem jednak zignorowała jego żądania o chwile uwagi. Ciężkim krokiem poczłapała do szafy i wyciągnęła z niej dżinsy, biały podkoszulek, koszulę w kratę i bieliznę. Weszła do łazienki odbywając poranną toaletę włączając do niej szybki prysznic. Po piętnastu minutach wyszła już ubrana i z nieco lepszym samopoczuciem zaczęła suszyć włosy różdżką.
Gdy włosy miała już suche i uczesane w wysoki kucyk zlitowała się nad swoim pupilem napełniając jego miseczkę na karmę i mleko.
Zauważyła, że do śniadania zostało jej już tylko pięć minut w pośpiechu założyła szatę i wyszła, lecz ból głowy nie przestawał.
Weszła do Wielkiej Sali z niemałą satysfakcją oglądając pracę jaką wczoraj wykonała reszta prefektów. Choć większość ozdób była zakryta zaklęciem kameleona, te które było widać eksponowały się ładnie.
Uczniowie byli bardzo podnieceni wieczornym wydarzeniem więc gwar istniał jeszcze głośniejszy niż zazwyczaj.
Hermiona szła przez środek komnaty na jej końcu przy stole nauczycielskim zauważyła Georga pogodnie rozmawiającego z profesorem Flitwick’iem. Rudy chłopak również zauważył dziewczynę posyłając jej wesoły uśmiech na przywitanie, na który odpowiedziała.
Humor dziewczyny powoli się poprawiał jednak gdy doszła do swojego stałego miejsca przy stole Gryfonów ból głowy, głód i złe samopoczucie wróciło na widok obrażonej miny Ginny i zaciskającego pięści Harry’ego siedzącego parę miejsc dalej.
- Cześć – przywitała się.
- Hej – warknęła Ginny do swoich grzanek.
- Okej, to ja poczekam – mruknęła Hermiona wiedząc, że kłócenie się z przyjaciółką jest bez sensu.
Smarowała swoje tosty dżemem brzoskwiniowym w milczeniu, kiedy do stołu Gryfonów dosiadł się George w wyśmienitym humorze.
- Cześć, dziewczynki. Co tam? – wepchnął się między Hermioną, a Seamusem.
Weasley jakby nie zauważał, że nad nim gromadzą się czarne chmury. Nieświadom jak blisko jest zagrożeniu bezczelnie podkradł siostrze grzankę, którą przed chwilą postawiła na talerzu, by napić się soku dyniowego.
Hermiona spojrzała niepewnie na Ginny, która wyglądała jakby walczyła ze sobą, by nie wybuchnąć na środku Wielkiej Sali. Potem przeniosła wzrok na George’a, który nadal uśmiechał się wesoło.
- Jakbyś przed chwilą nie zabrał mi tosta byłoby o wiele lepiej – syknęła ruda, która mimo trudu ogarnęła chęć mordu brata.
- Aha, czyli nadal nie w humorze – stwierdził George. – Z kim idziecie na bal? – zapytał zdawkowo zajadając się zdobyczą ukradzioną z talerza Ginny, gdy ta przerzuciła się na owsiankę.
- Justyn Finch–Fletchley – odpowiedziała Ginny nieco spokojniejszym tonem, ale jej dłoń mocno ściskała łyżkę.
Hermione przeszedł dziwny dreszcz zawstydzenia. Udawała, że niedosłyszała pytania starannie smarując swojego tosta.
- A ty prefekciku? – zapytał George spoglądając na Gryfonkę.
- Z drugim prefektem naczelny – mruknęła szatynka, po czym sięgnęła do po szklankę z sokiem dyniowym.
- A kto jest drugim prefektem naczelnym? – nie dawał za wygraną.
Kąciki ust Ginny lekko drgnęły w górze, a dłoń na łyżce nieco się rozluźniła. Między trójką zapadła cisza. Fred spoglądał to na Hermione to na siostrę z pytającym uśmiechem. Ta druga jakby zwalczała uśmiech, gdy pierwsza uciekała od jego wzroku.
- Więc? – domagał się George.
Ginny już otwierała usta, kiedy Hermiona ją wyprzedziła i powiedziała:
- Dowiesz się na balu.
Ruda spojrzała na swoją przyjaciółkę z lekkimi pretensjami, ale ona tylko wzruszyła ramionami.
- Okej, czyli mam się bać? – zmierzył Hermione wzrokiem jakby szukał wskazówki.
Powinieneś! – odparła Ginny zanim Hermiona otworzyła usta. – Jak to zobaczysz to szczena ci opadnie!
- Czy to ten cały Smith? – próbował zgadnąć na co ruda energicznie pokręciła głową, zapominając o całej złości.
Hermiona popatrzyła na nich ze znudzeniem, kiedy George po pierwszych dość normalnych pomysłach, kiedy był nawet blisko odgadnięcia partnerki szatynki, mówiąc Blaise Zabini, jednak po tym błędnym strzale, zaczął dawać coraz bardziej oryginalne pomysły.
- Filch! Jęcząca Martą? O! Na pewno jakimś skrzatem domowym! Myślałem, że ta cała wesz już ci minęła… - zgadywał energicznie, a Ginny co chwila wybuchała śmiechem (troszkę przy głośnym) i kiwała przecząco głową.
Panna Granger przeleciała wzrokiem po każdym stole uczniowskim. Puchonów było najwięcej, bo pustych miejsc naliczyła tylko pięć, kiedy przy stole Ślizgonów dziur było o wiele więcej. Między innymi nie było Malfoya, co spostrzegła od razu, bo kiedy obrzucała wzrokiem stół Slytherinu jego platynowe włosy wyróżniały się od razu – a przynajmniej tak sobie to tłumaczyła, bo prawdą było to, że zawsze jej oczy najpierw kierują się w stronę jego zwykłego miejsca. W Ravenlaw’ie można było wyczuć zmęczenie, większość uczni jadło swoje śniadanie z zamkniętymi oczami, a nawet trzech chłopców (w tym Terry Boot) zanurzyło głowy z ręce położone na stole – spali. Hermionie przyszła na myśl impreza. Stół Gryfonów zostawiła sobie na koniec. Pustych miejsc nie było tak dużo jak u Ślizgonów czy Krukonów jednak w powietrzu wisiała napięta atmosfera (pomijając fakt, że Ginny co chwila wybuchała śmiechem), Neville siedział na początku stołu od strony wejścia do Wielkiej Sali. Jadł z markotną miną bekon z jajkami wśród pierwszo i drugo roczniaków. Najwidoczniej unikał jej wzroku, bo gdy tylko napotkał brązowe tęczówki Gryfonki szybko znajdywał inny, ciekawszy punkt do obserwacji, na przykład dzbanek z sokiem dyniowym. Teraz Hermiona spojrzała na Harry’ego, który tępo wpatrywał się w chichoczącą Ginny.
- No nie wiem… Gruba Dama? – zapytał z poddaniem George, któremu pomysły się już skończyły.
- Dowiesz się na balu – powtórzyła znudzona Hermiona, która od pory napełnienia swojego żołądka jedzeniem, zaczęła ponownie czuć ból głowy.
- No ale teraz jak już zaczęłyście to ja nie wytrzymam do wieczora – powiedział jak małe dziecko, które pilnie potrzebuje do łazienki.
- Panie Weasley, mogę prosić? – do stołu Gryfonów podeszła McGonagall z nieco surową miną.
- Do tańca? – zdziwił się rudy. – Zaczynamy już bal?
- Na słówko, Weasley.
- A już myślałem – rzekł udając wielki zawód.
- Czemu nie chcesz mu powiedzieć? – Ginny zwróciła się do przyjaciółki, gdy McGonagall odchodziła z Georgiem.
- Tak po prostu, żeby miał niespodziankę – mruknęła.
- Serio? – spojrzała na nią z politowaniem.
- A nie sądzisz, że brzmi to co najmniej komicznie? Dręczyłby mnie tym do końca życia.
- Przecież i tak się dowie.
- Ale przynajmniej nie z moich ust – opowiedziała wychodząc z ławki, chcąc jak najszybciej skończyć tą rozmowę.
Dochodziła siedemnasta. W dormitorium Gryfonek panował totalny harmider. Lavender siedziała na szkarłatnym fotelu w samej koronkowej bieliźnie koloru pudrowego różu, maseczce na twarzy zapewniającej miękkość i gładkość skóry czekając, aż błękitny lakier wysechł na jej przedłużonych paznokciach. Parvati Patil skubała sobie brwi, których teraz trudno było zobaczyć. A Wiktoria Frobisher ze szczoteczką do zębów w buzi zawzięcie szukała swojego drugiego buta.
- Powinnam mu wczepić jakiś czip – mruknęła kiedy schylała się pod łóżko Ginny, która przed chwilą wróciła z biblioteki.
- Nie szykujesz się? – zagadnęła ją Brown.
- A która jest godzina? – zapytała marszcząc brwi.
- 17.02 – odpowiedziała spoglądając na zegar.
Weasley mruknęła coś nie wyraźnie wstając powoli z łóżka, na które przed chwilą się położyła.
Nie zdążyła jednak nawet dojść do szafy, kiedy do dormitorium wleciał ciemny puchacz przez otwarte okno. Do jego nóżki była przyczepiona mała koperta. Ptak podleciał do Ginny siadając jej na ramieniu i wyciągając nóżkę z gracją. Ruda odebrała list, a puchacz natychmiast wyleciał na dwór.
Bądź o 17.40 w Pokoju Życzeń.pałby jeszcze
dłużej gdyby nie Zabini, który chszątał się po jego dormitorium nie za
specjalnie starając się utrzymywać ciszę.
- Muszę zmienić hasło – burknął sam do siebie blondyn
wynurzając głowę z pościeli.
- Witaj Smoczku, mamy dzisiaj cudowny dzień, nieprawdaż? –
uśmiechnął się zadziornie do przyjaciela nadal szukając czegoś w kufrze.
- Spadaj, łeb mi pęka – jęknął ponownie zanurzając się w
poduszkę.
- Widzę, że wczoraj nieźle zabalowałeś – spojrzał znacząco
na walającą się po podłodze butelkę po whisky. – Ile ty tu tego przywiozłeś?
Mogłeś mnie zaprosić, a nie sam wpieprzyłeś całą Ognistą.
- Czasem trzeba pomyśleć Diable. Do kogo ja to mówię,
przecież ty nie wiesz co to mózg – znów
Blaise
- Zabić to mało – mruknęła podenerwowana.
- Słucham? – zapytała Brown.
- Nic, nic. Muszę się streszczać –
powiedziała, po czym zgniotła list wrzucając go do kosza.
- Czego chcesz? – zapytała na wstępie.
- Czyżbyś zapomniała o naszej zemście? – zapytał chłopak siedzący
jak do tej pory na czarnej kanapie w czarnym garniturze i złotym krawacie.
- Miałam nadzieje, że ty zapomniałeś – przyznała Ginny.
Była już w swojej kreacji na bal. Ubrana w czarną, satynową
sukienkę bez ramiączek, z dekoltem układającym się serce i rozkloszowanym
dołem, sięgającym przed kolano. Włosy zaczesane były do tyłu tworząc luźny i
wytworny splot, a twarz pokryta makijażem podkreślającym oczy, który teraz
błyszczały w świetle świec. Dodatki takie jak szpilki i kopertówka były w
kolorze żółci. Długie kolczyki lekko zahaczające o ramiona i bransoletka na
prawej ręce składająca się z dużych błyszczących kamieni były koloru czarnego.
Zabini w ostatniej chwili ugryzł się w język, by z jego ust nie
wyleciał komplement dla Gryfonki.
- Nigdy bym nie zapomniał. Więc co działamy tak jak ustaliliśmy,
tak?
- Skoro nie mam wyboru – jęknęła trochę zniecierpliwiona. – Tylko
pamiętaj, to był twój pomysł, twoje wykonanie, ja tylko pomagam!
- Tak, tak, zdążyłaś mi to powiedzieć jakieś milion razy –
powiedział znęcony. – Dobra radziłbym się zbierać, bo zostało dziesięć minut –
powiedział wstając i zabierając z oparcia kanapy szatę Hufflepuffu.
- Racja – powiedziała wychodząc z komnaty.
- Jak miło, że w końcu przyznałaś mi racje pszczółko – uśmiechnął
się cwaniacko kiedy szli już korytarzem. Mówiąc to przybliżył się do niej i
dyskretnie włożył jej w dłoń flakonik z amortencją czego wcześniej zapomniał
zrobić.
Hermiona usłyszała pukanie do drzwi. Zakładając kolczyk skierowała
się do nich, by przywitać gościa. Ku zdziwieniu przed jej oczyma ujrzała
Malfoya.
Dziwne uczucie ogarnęło jego ciało gdy zobaczył Granger. Nigdy
tego emocji nie czuł, ale była ona przyjemna. To co widział u Gladraga było
niczym przy tym co widział teraz. Widok dziewczyny kompletnie go zaskoczył.
Miała na sobie sukienkę kupioną w Hogsmeade, jednak nie była ona taka jak ją
sobie zapamiętał. Różniła się kolorem. Barwę jeżyny zastąpił intensywny zielony.
Był zadziwiony zmianą odcieniu dobrowolnie, jednak to nie zmiana wywołała w nim
to miłe uczucie. To wrażenie zawdzięczał całemu widokowi dziewczyny. Jej proste
włosy związane gumką na poziomie łopatek tworząc luźny kucyk, brąz grzywa
opadająca swobodnie na czoło. Mocno podkreślone usta czerwoną szminką, tego
samego odcienia szpilki, srebrny pierścionek z niewielkim diamencikiem i do
zestawu kolczykami. To wszystko sprawiło, że jego serce na moment zamarło, żeby po chwili tłuc się o
żebra.
- Jest dopiero w pół do szóstej – zauważyła.
- Pansy chciała mnie ogolić – odparł poważnie. – Woskiem – dodał.
- Uuu… - Hermiona zrobiła kwaśną minę otwierając szerzej drzwi. –
Kto cię tu wpuścił? – zapytała podchodząc do szafki nocnej.
- No ty… przed chwilą – powiedział pokazując palcem drzwi. – Masz
sklerozę, Granger?
- Chodziło mi o Pokój Wspólny – powiedziała patrząc na niego z
politowaniem.
- Potter, oczywiście nie po dobroci… - poprawił swój zielony krawat.
- Widzę, że żarcik ci się wyostrzył, Malfoy – ponowiła wzrok. –
Przydaj się na coś i zapnij mi naszyjnik – wręczyła mu złoty wisiorek z
zawieszką w kształcie lwa.
- Wierna Gryfonka – prychnął spoglądając na ozdobę.
- To mój znak zodiaku, idioto – odparła odwracając się do niego
plecami.
- Jak już to Draco, Granger – powiedział trochę groźnie rozpinając
biżuterie.
- Sam do mnie mówisz po nazwisku – zauważyła, gdy chłopak
przybliżył się do niej.
- Dlatego, że ty mówisz do mnie po nazwisku – podniósł dłonie nad
jej ramionami, by założyć naszyjnik. Z tej odległości mógł poczuć zapach jej
perfum.
- Czyżby? – uśmiechnęła się zadziornie, choć wiedziała, że tego
nie widzi.
Po chwili poczuła na swojej skórze jego zimne palce, jednak dotyka
trwał może dwie sekundy.
- No pewnie – powiedział nadal nie odchodząc.
Przez chwile stali tak w milczeniu, a ona czuła jego oddech na
swoim karku. Szybko jednak oprzytomniała odwracając się do niego przodem.
- W takim razie, dziękuje, Draco – powiedziała uprzejmie.
- Nie ma sprawy, G-Hermiono – odpowiedział również teatralnie
miło.
Dziewczyna czując, że jest za blisko gdyż zapach mięty nadal był w
jej nozdrzach odeszła parę kroków do swojego pupila, który właśnie wyszedł spod
pościeli.
- Masz kota? – zdziwił się blondyn.
- No co ty nie powiesz – powiedziała gdy brała Krzywołapa na ręce,
który na widok Malfoya nastroszył się charcząc. – Zna się na ludziach –
powiedziała pieszczotliwie głaszcząc go na uchem.
- Jasne – prychnął. – Nienawidzę kotów, mam na nie alergie od
dziecka – powiedział po czym kichnął.
Hermiona zachichotała.
- Wiesz chyba on też za tobą nie przepada – zauważyła gdy kot
nadal charczał. Odłożyła go na łóżko gdzie złożył się w kulę mrożąc Dracona
wzrokiem.
- Przykre – powiedział, po czym znów kichnął. – Co w tym takiego
zabawnego – spojrzał na nią spode łba.
- Śmiesznie kichasz – odpowiedziała chichocząc.
- Bardzo śmiesznie -
prychnął. Odkąd pamiętał Diabeł lubił się z tego śmiać. – Czemu
zmieniłaś kolor sukienki? – zapytał chcąc zmienić temat.
- Taki kaprys – powiedziała wzruszając rękami. – Czy nie
powinniśmy zejść tam wcześniej, żeby zdjąć zaklęcia kameleona i wszystko
posprawdzać? – zapytała.
- Terry z Luną powiedzieli, że się tym zajmą – odpowiedział
zdawkowo rozglądając się po komnacie.
- Ale to my jesteśmy prefektami naczelnymi.
- Trzeba było, być tak łaskawą i zjawić się wczoraj na ostatnim
spotkaniu – odpowiedział przyglądając się fotografiom na biurku.
- Super – burknęła. – Czego szukasz? – zapytała.
- Tak, oglądam - rzucił
nawet się nie odwracając. – Czemu te zdjęcia się nie ruszają? – wziął do ręki
jedno z fotografii oprawionych w drewniane ramki.
Na obrazie była widniała mała Hermiona w słodkich wysokich
kucykach ozdobionych kokardkami. Siedziała na huśtawce nie dotykając nóżkami o
ziemi. Na kolanach trzymała grubą książkę otwartą mniej więcej w połowie. Z
serdecznością uśmiechała się do aparatu pokazując małe ząbki. Dodatkowego uroku
dodawały jej wielkie okulary i piegi rozrzucone na całych policzkach i nosie.
- Bo to mugolskie zdjęcie, pamiątka z dzieciństwa – odpowiedziała
przyglądając się poczynaniom chłopaka. – No co? – zapytała widząc jak chłopak
zaczyna się śmiać.
- Ile w tedy miałaś lat? – zapytał z uśmiechem. Ku zdziwieniu
Hermiony nie był to kpiący czy złośliwy uśmieszek, był… inny, nigdy go nie
widziała.
- Z pięć lat – powiedziała podchodząc do biurka.
- I już czytałaś książki – zdziwił się z tym samym uśmiechem. – Co
to?
- Alicja w Krainie Czarów – odpowiedziała.
- A o czym to?
- O dziewczynie, która odkrywa magiczny świat wpadając w króliczą
norę.
- Serio? – spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Miałam w tedy pięć lat! – oburzyła się wyrywając mu zdjęcie z
rąk.
- I umiałaś już czytać, dzieci w wieku pięciu lat zazwyczaj ledwo
co składają sylaby w słowa – powiedział nie kryjąc zdziwienia.
- Potraktuje to jako komplement – odparła uśmiechając się
złośliwie.
- A to? – wziął do ręki kolejną fotografie, tym razem była na niej
Hermiona z wysokim brunetem. Dziewczyna wyglądała na około trzynaście lat. Stała na palcach całując
policzek chłopaka, który wyglądał na nieco starszego.
- Em… z kuzynem – odpowiedziała szybko próbując odebrać mu
zdjęcie, jednak tym razem był na to przygotowany i szybko cofnął rękę.
- Czyżby? – podniósł jedną brew. – Ja z moimi kuzynkami nie
obściskujemy się i nie dajemy słoneczników – mówił nadal trzymając zdjęcie w
bezpiecznej odległości.
- Miał na imię Dermont, poznałam go we Francji na wakacjach –
odpowiedziała gdyż wiedziała, że i tak w końcu mu to powie.
- Czyli nie kuzyn? – uśmiechnął się złośliwie.
- Nie - mruknęła z
zaczerwienionymi policzkami.
- Pierwsza miłość?
- Można tak powiedzieć – rzekł trochę skrępowana. Śmiech Malfoya
rozniósł się po pokoju. – Zabawne – burknęła teraz nieco obrażona.
- A ja myślałeś, że Wieprzelej nią był – znów wybuchł śmiechem, co
pozwoliło Hermionie na odebranie swojej własności. – Kiedy go poznałaś? –
zapytał trochę poważniej, ale kąciki jego ust lekko drgały ku górze.
- W trzeciej klasie – odpowiedziała nadal naburmuszona. –
Następnym razem ja wbije do twojego pokoju i będę się naśmiewała z twoich
najlepszych wspomnień – syknęła przygarniając fotografie do swojej piersi.
- Już się tak nie denerwuj, przecież żartuje, Hermiono – mocno zaakcentował
jej imię. – Zresztą ty widziałaś moje zdjęcie.
- Jakie zdjęcie? – zmarszczyła czoło całkowicie zbita z tropu.
- Matka mi je dała na King Cross. Nie zdążyłem go wyrzucić, a ty
perfidnie je zobaczyłaś.
- To z tym pluszakiem? – przypomniała sobie. – Wcale nie perfidnie
tylko samo mi się rzuciło w oczy. Poza tym czemu chciałeś wyrzucić to zdjęcie?
- A po co mi one? – zapytał próbując udawać politowanie.
- Na pamiątkę czy coś w tym guście… zazwyczaj do tego służą
zdjęcia.
- Mi to nie jest potrzebne – rzucił niedbale i żeby czymś się
zająć spojrzał na zegarek. – Na Merlina jest dziesięć po osiemnastej!
Hermiona zrobiła przerażoną minę i biegiem ruszyła do drzwi.
- Żartowałem – powiedział z rozbawioną miną. – Ale jak się nie
pospieszymy to się spóźnimy – dodał jeszcze raz zerkając na zegarek.
Była 17.58.
***
Witajcie ;) Wiem, że jesteście rozczarowani tym rozdziałem, ale to przez to, że pisałam go w pośpiechu, gdyż dziś wyjeżdżam i nie będę miała jak pisać. Dlatego postanowiłam, że podzielę ten rozdział na części, by dodać chociaż część.
Mój wyjazd oznacza również to, że na drugą połowę będziecie musieli poczekać. Przepraszam i mam nadzieje, że będzie cierpliwi :)
PS. Rozdział dodawany w pośpiechu więc nawet nie zdążyłam go sprawdzić (w połowie), więc przepraszam za wszystkie błędy!